Aktualności

Nazwa ma znaczenie. Rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR

Nazwa ma znaczenie. Rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR
Photo by K. Mitch Hodge on Unsplash
28 marca 2022 r.

Nazwa ma znaczenie. Rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR

Szczęść Boże Ojcze! Przed Świętami Bożego Narodzenia Komisja Europejska podjęła próbę, aby wykreślić Święta Bożego Narodzenia, ponieważ jej zdaniem taka nazwa dyskryminuje tych, którzy nie obchodzą Bożego Narodzenia. Czy można się spodziewać podobnych działań w przyszłości, choćby w okolicy Świąt Wielkanocy?

Szczęść Boże! Wcale bym się nie zdziwił, gdyby w przyszłości pojawiały się kolejne tego typu próby dyskryminacji wszystkiego co jest związane z chrześcijaństwem, w takiej formule jak ta lub wręcz w postaci wyroków jakiegoś trybunału. Choć, co do Świąt Zmartwychwstania Pańskiego to z pewnych racji byłoby to nieco ryzykowne, ponieważ jest też Pascha żydowska, a narażenie się tej grupie społecznej to raczej dla lewicowych elit Unii Europejskiej o jeden krok za daleko.

Jednak rugowanie z przestrzeni publicznej wszystkiego co kojarzone jest z chrześcijaństwem, od symboli i nazewnictwa, aż po instytucje edukacyjne, samorządowe czy struktury państwowe będzie narastało i nie ma co spodziewać się, nie tylko powrotu do normalności, ale nawet zatrzymania tego procesu nacechowanego nienawiścią do Boga i ludzi wierzących. Nie zapominajmy, że ten proces już trwa od dekad, a takie próby oficjalnego usankcjonowania wrogości do chrześcijaństwa pod pozorem chwytliwych haseł „tolerancji” są tylko sprawdzaniem czy już wystarczająco urobiono mentalność społeczną czy jeszcze czegoś brakuje. Tym razem wycofano się z tego specyficznego „unijnego przewodnika” firmowanego przez Komisarza ds. równości jednak obawiam się, że za rok lub dwa dowiemy się, że wprowadzono te same postulaty „innymi drzwiami”.

Jednak zdecydowana reakcja, tak ze strony Watykanu, jak i wielu polityków unijnych i nie tylko, była na tyle skuteczna, że wycofano się z tego projektu.

Owszem i dobrze, że tak się stało, jednak trzeba zadać sobie pytanie: czy same reakcje słowne, deklaracje nawet te pochodzące z najwyższych sfer Kościoła i świata polityki na dokumenty i akty prawne już wydawane i ogłaszane są wystarczające i skuteczne, aby zatrzymać ten destrukcyjny proces? Wydaje się, że potrzeba raczej systematycznego i konsekwentnego procesu nie tylko obrony tego, co przez wieki zostało osiągnięte w ucywilizowaniu mentalności pojedynczych ludzi i całych społeczeństw poprzez ewangelizację, ale rzeczywistej Nowej Ewangelizacji, takiej jaka była w zamyśle świętego Jana Pawła II, a więc skierowanej ku światu, który bez Ewangelii po prostu dziczeje. W przypadku tego „przewodnika” był to projekt przedstawionych w znanej nam z innej działki „rekomendacji przymusowej”, ale z reguły jest tak, że dopiero gdy coś takiego pojawia się już jako akt prawny obowiązujący, wtedy dopiero pojawiają się głosy sprzeciwu, które niestety nie mają już żadnej skuteczności. Dziś różnego rodzaju deklaracje, sprzeciwy czy też tzw. „zajęcie stanowiska” służy bardziej do zapełnienia przestrzeni w świecie wirtualnym, w serwisach informacyjnych czy na forach portali społecznościowych. Daje to słynne już złudzenie, „poczucie” satysfakcji, że coś się robi. Jednak rzeczywiste działania, wiążące decyzje podejmowane są poza tą sferą.

To, co osiągnięto to wykreowanie pozornej rzeczywistości, którą żyją tłumy mając przekonanie, że zdanie pojedynczego człowieka czy też grupy, nawet bardzo licznej i dobrze zorganizowanej ma jakikolwiek wpływ na bieg wydarzeń, decyzje czy działania tych, których możemy nazwać światowymi elitami czy też liderami „Wielkiego Resetu”.

Czy może Ojciec podać jakiś przykład takiego stanu rzeczy?

Owszem, choćby „Konwój Wolności” zainicjowany w Kanadzie czy wielotysięczne manifestacje w Australii, Francji, Niemczech czy innych krajach, na których ludzie w sposób pokojowy domagają się respektowania podstawowych praw człowieka. Tak, tych samych praw, którymi próbuje się uzasadnić wprowadzanie takich regulacji jak ta z „przewodnika” Unijnego. Przecież wydawałoby się oczywistym, że skoro tak wielu ludzi protestuje przeciwko segregacji sanitarnej, to ich głos powinien być brany pod uwagę, a tymczasem wyzywani są od wszelkiej maści faszystów i przestępców, manifestacje tłumione są w sposób brutalny, jak to miało miejsce we Francji czy Holandii, ze śmiercią manifestujących włącznie, tak jak to miało miejsce w kanadyjskiej Ottawie, gdzie policja konna stratowała kobietę, która zmarła w wyniku odniesionych obrażeń. Na próżno jednak szukać protestów ze strony wszelkiej maści „obrońców praw człowieka”, media tzw. głównego nurtu, również w Polsce nawet nie podają tego w wiadomościach, tzw. „autorytety” polityczne czy społeczne, również Kościelne, już nie tylko milczą, ale wręcz wspierają takie brutalne działania, a jednocześnie we wszystkich niemal wystąpieniach co drugie słowo to tolerancja, prawa człowieka, braterstwo i tym podobne. Jeśli popatrzymy chłodnym okiem, ze zdrowego dystansu, to rysuje się obraz wzrastającego i coraz bardziej bezwzględnego totalitaryzmu przyodzianego w szlachetne szaty wspomnianych pseudowartości tolerancji czy praw człowieka. I mamy do czynienia z totalitaryzmem, który jest akumulacją bezwzględności i terroru tych totalitaryzmów, których świat doświadczył do tej pory.

Czy takie myślenie i działanie dotyka Kościoła, czy może da się już zaobserwować w samym Kościele?

Niestety tak. Warto pamiętać, że Kościół nie jest jakimś tworem z innej planety. Chrystus powołał do istnienia Kościół jako swoje Ciało Mistyczne dla tych, którzy pielgrzymują po drogach tego świata. Jednak właśnie tutaj docieramy do tego kluczowego i decydującego momentu. Żyjemy na tym świecie, królestwo Boże już jest, ale jeszcze nie w pełni, to nie na tej ziemi będziemy żyć wiecznie, a o tym zapominamy. Święty Paweł pisał w jednym ze swoich listów, że nasza „Ojczyzna jest w niebie”, dzisiaj to czytanie można usłyszeć na pogrzebach i Wielkim Poście, tyle, że na pogrzebie to już trochę za późno. Tę świadomość dokąd zmierzmy, trzeba kształtować i dojrzewać w niej przez całe życie. Tylko z takiej perspektywy można ten świat czynić lepszym, choć wiemy, że doskonałym nigdy nie będzie. Chodzi tutaj o tę perspektywę wieczności, perspektywę wiary z jaką człowiek wierzący i szczególnie ludzie odpowiedzialni, z tytułami, na stanowiskach, powinni żyć, głosić i działać. Niestety nie trudno zauważyć, że w dużej mierze zatraciliśmy czy też daliśmy sobie odebrać tę perspektywę. Obserwujemy dosyć dynamiczny proces redukowania Kościoła do tego wymiaru tylko ziemskiego, do kategorii jednej z wielu organizacji pozarządowych. Co raz częściej dajemy się wciągnąć w rywalizację z innymi organizacjami o to, kto więcej, kto lepiej, kto doskonalej tyle, że to wszystko zredukowane jest do kategorii ziemskich, przemijalnych. Liczy się wywołanie emocji, mocne przeżycia, wrażenia, ale wszystko tylko na chwilę. Odstawia się na bok Ewangelię, bo jest uznawana przez niektórych jako „mowa nienawiści”; Chrystusa, a wraz z Nim Miłosierdzie Boże wykluczamy lub pozostawiamy Go jako symboliczny element dekoracyjny. Sami chcemy być bardziej miłosierni niż Bóg, zło nazywa się dobrem, bo taka jest presja medialna, braterstwo opieramy na ludzkich deklaracjach, które znaczą tyle co mgła, skorumpowanym organizacjom międzynarodowym nadaję się status wręcz mesjański. Potrzeba w tym aspekcie rzetelnego rachunku sumienia w samym Kościele, ale nie w świetle oczekiwań tego świata, lecz w świetle obecności Boga, w świetle Ewangelii. Jednak do takiej postawy trzeba dojrzeć, a do tego jeszcze sporo brakuje.

Czy dałoby się wyłowić jakieś konkretne symptomy?

Można zwrócić uwagę na choćby jeden z nich świadczący o oderwaniu od rzeczywistości, tak tej w której żyjemy, ziemskiej choć przemijalnej, jak i tej Ewangelicznej, na życie wieczne. Pozwolę go sobie nazwać „zakompleksianiem katolików”. Propagowane (bo trudno to nazwać głoszeniem) jest coraz powszechniej, że w przeszłości to nic nie zrobiono dla ewangelizacji, że tylko chrzczono, że wiara była powierzchowna, a dopiero teraz, od nas zacznie się prawdziwa ewangelizacja. Takie przesłanie kierowane jest głównie do ludzi młodych, którzy są bardzo podatni na takie chwytliwe choć fałszywe hasła zaczerpnięte, warto to podkreślić, nie z Ewangelii, lecz z ideologii marksistowskiej i nieomarksistowskiej, gdzie neguje się wszystko to, co było i wmawia, że dopiero teraz budujemy prawdziwy świat i prawdziwy Kościół. Już takie czerpanie z mętnego źródła sprawia, że człowiek wierzący oddala się od tego prawdziwego źródła, od Boga.

Pamiętam zapis wideo jednej z konferencji, na której wyśmiewano naszych przodków i dawne czasy, jako te, w których wszystko było powierzchowne, złe i nic nie zrobiono dla ewangelizacji. Paradoks polegał na tym, że konferencja odbywała się w podziemiach okazałego gotyckiego kościoła wybudowanego właśnie przez tych „nic nie rozumiejących” przodków, którzy właściwie to żadnej wiary nie mieli. Wychodziło na to, że albo organizatorzy i prowadzący kompletnie świadomie zaślepli albo niestety był to owoc ignorancji, dziś dosyć powszechnej, którą próbuje się usprawiedliwić wszystko. Takie negatywne emocje można napędzać, ale do czasu. Gdy ktoś w końcu rozejrzy się, to zapyta: a kto zbudował takie kościoły? Czy można takie coś zbudować bez wiary? Czyż te budowle, uniwersytet, te rzesze świętych w ciągu wieków są dowodem braku wiary? Czy nie są raczej świadectwem głębokiej, autentycznej jedności z Bogiem, wiary naszych przodków? Wiary do której po prostu my jeszcze nie dorastamy? Czy, w końcu, można dziś cokolwiek budować odcinając się od korzeni, tradycji, świadectwa, które przez wieki było obecne i kształtowało myślenie pojedynczych osób jak i całych społeczności? A czy te nazwy, też świąt od których rozpoczęliśmy naszą rozmowę to kosmici ustanawiali? Czy wtedy, gdy mówimy „Boże Narodzenie” nie poruszy to w końcu sumienia nawet najbardziej zatwardziałych grzeszników? To ostatnie sugeruje nam odpowiedź, bowiem już sama świadomość, że jest czas Świat Bożego Narodzenia jednak budzi wyrzut sumienia u niejednego z tych „tolerancyjnych” i zapewne pojawia się pytanie: a co ja zrobiłem z Bogiem i wiarą w moim życiu? Może właśnie tutaj znajdziemy odpowiedź na tę nienawiść do wszystkiego co kojarzy się z Bogiem, z życiem wiecznym, z chrześcijaństwem, z Kościołem, łącznie z nazwami świąt?

Okazuje się, że nazwa jednak ma znaczenie, a czy ten proces sekularyzacji Kościoła, o którym już od jakiegoś czasu wiele się mówi, jest zauważalny również w innych aspektach?

Nazwa ma znaczenie, i to większe niż się wydaje, choć zawsze zwracano uwagę i słusznie, na to, że sama nazwa może być pustym brzmieniem. Sama nazwa niczego jeszcze nie załatwia, ale jest ważna. Jednak tutaj warto zaznaczyć, że mówimy o obecności chrześcijaństwa w świecie, o ewangelizacji świata, o przesłaniu, które również przez samo nazewnictwo już dociera do świadomości ludzi niewierzących czy oddalonych od Boga, nawet jeśli nie załatwia wszystkiego.

Natomiast zupełnie inaczej wygląda to wtedy, gdy mamy do czynienia z eliminowaniem nazewnictwa chrześcijańskiego w samym Kościele. Tutaj już można mówić o de-ewangelizacji Kościoła. Następuje więc nie tylko proces eliminacji i dyskredytowania wszystkiego co związane z Ewangelią w sferze życia publicznego, ale co może szokować, mamy do czynienia z tym samym procesem wewnątrz Kościoła. U źródeł tego narastającego procesu mamy to, co wspomniałem wcześniej: ignorancję. Szeroko pojęty brak znajomości nie tylko podstawowych prawd nauczania, ale też historii Kościoła, jego Tradycji, a też tych małych tradycji i zwyczajów, nieznajomość świadectwa wiary ludzi świętych i to nie tylko z odległych epok, ale również tych współczesnych, zanik życia duchowego na rzecz powierzchownych doznań emocjonalnych, do których redukuje się całe życie wewnętrzne.

Nie można też zapominać o tej degeneracji mentalności, bowiem wielu ludzi, choć deklaruje się jako wierzący to jednak ich myślenie, ich mentalność zostały ukształtowane przez ideologię neomarksistowską, wrogą Ewangelii. To są ci, „którzy wyszli z nas, ale nie są naszego Ducha”. Przecież ci ludzie choć piastują wiele godności kościelnych nawet nie zdają sobie sprawy z tej swojej antyewangelicznej mentalności i są święcie przekonani, że głoszą Ewangelię! Jednoznacznym tego przykładem jest to, co dzieje się w Kościele niemieckim.

Zbliżamy się już do końca naszej rozmowy dlatego choć krótko: jeśli chodzi o same „nazewnictwo”, czy jest coś na co warto zwrócić uwagę?

Takich semantycznych dziwolągów, które deformują lub wręcz kreują fikcyjną rzeczywistość jest sporo. Można wymienić choćby pojęcie małżeństwa, które w nauczaniu Kościoła jeszcze jest związkiem mężczyzny i kobiety, ale pod presją środowisk neomarksitowskich, już niestety w samym Kościele coraz częściej aprobuje się jako dowolny związek i to nie tylko między osobami tej samej płci, jako równy małżeństwu. I tutaj również droga synodalna w Kościele niemieckim wiedzie prym, a i w Polsce nie brak ślepych naśladowców.

Nawet mówienie, że wyznajemy jedynego Boga w Trójcy Świętej zaczyna budzić zdziwienie i dezaprobatę, szczególnie w środowiskach tzw. Kościoła otwartego czy tego „zwykłych księży”.

To pierwsze już jest dosyć zawansowane i dzięki Bogu nie brak tych, którzy bronią Bożego zamysłu małżeństwa. Natomiast to drugie jest jeszcze w fazie wykluwania się i cieszy się milczącą aprobatą.

Dziś kwestionowanie prawd wiary jest nie tylko modne, ale wręcz nadaje się mu status intelektualnego osiągnięcia. Wielu znudziło już odkrywanie rzeczywistości i w imię spełniania marzeń wymyślają i zmyślają coś, co rzeczywistością nie jest, choć próbują nadać jej taki status. Zmiana nazw, choćby Świąt jest symptomem procesu odczłowieczania. Współczesnemu człowiekowi wyrwa się duszę pozostawiając go bez tego „tchnienia życia”, o którym mówi Księga Rodzaju, niby człowiek żyje, a tak naprawdę jest martwy.

A zatem czego potrzeba człowiekowi?

Można odpowiedzieć księgą proroka Ezechiela: „I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała. Ducha mojego chcę tchnąć w was i sprawić, byście żyli według mych nakazów i przestrzegali przykazań, i według nich postępowali” (Ez 36, 26-27).

Człowiek sam sobie nie da rady, trzeba prosić pokornie i oczekiwać z ufnością spełnienia obietnicy Boga.

Dziękuję za rozmowę.

o. Paweł Pakuła CSsR – redemptorysta, licencjat (absolutorium) z Teologii Biblijnej na PUG w Rzymie, były Dyrektor Sanktuarium MBNP w Rzymie, duszpasterz akademicki, misjonarz w Argentynie, Włoszech, Niemczech, Australii.

 

Rozmawiała: Małgorzata Uzarska

Koordynator Biura Sieci Pomocy Prawnej i Poradnictwa Obywatelskiego w Toruniu