Kategorie bazy wiedzy

O wolność polskiej nauki do wyrażania prawdy

Mówią rozmaici specjaliści o szykującym się <resecie> w stosunkach globalnych, co może być sprzyjającą okazją, aby Polska wreszcie usamodzielniła się wobec <silniejszych>, nie tylko w dziedzinie ekonomicznej, ale wpierw odnośnie do wolności wyrażania swoich przekonań religijnych i filozoficznych, co gwarantowane jest art. 25 ust. 2. Mamy nawet obowiązek mówienia własnym głosem, a nie głosem zapożyczonym, gdzieś z Brukseli, Berlina czy Nowego Jorku, zwłaszcza w sprawach priorytetowych, bo co do kupna dronów lub sprzedaży kiełbasy można się słuchać nawet światowych kombinatorów. Natomiast w sprawach religii i moralności obowiązuje działanie i mówienie tylko zgodnie z własnymi przekonaniami. Nauki zajmujące się człowiekiem muszą też formułować oceny ludzkiego działania, z punktu widzenia jego zgodności z człowieczeństwem człowieka. Jeśli schodzą poniżej tego poziomu te działania określamy jako nieludzkie, czyli moralnie złe. W uprawianiu humanistyki nie da się uciec od ocen moralnych i konstytucja w przywołanym artykule 25 chroni również w tej dziedzinie „swobodę wyrażania przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych”. Tutaj także powinniśmy mówić własnym głosem, ale, niestety, nie zawsze tak jest, a nawet wielokrotnie napotykamy fakty łamania tego elementarnego prawa człowieka jako istoty rozumnej i wolnej.

1.      Siła przed prawdą?

Jan Paweł II uczulił nas zwłaszcza na pielęgnowanie poprawnego funkcjonowania naszego rozumu, bo od tego zależy także los chrześcijaństwa, co ze szczególnym dramatyzmem wybrzmiewa w encyklice Fides et ratio. Chrześcijaństwo to przecież Dobra Nowina o człowieku, czyli istocie rozumnej i wolnej. Trzeba o tę rozumność i wolność dbać, a zatem także nie można siebie wzajemnie napełniać lękiem, bo szkodzi to wpierw rozumowi. Nasi zaborcy i okupanci bardzo dbali o sianie wśród nas rozmaitych lęków, a nawet poduczyli nas ich własnych metod. Ponoć Pan Adam Michnik wystraszył prawie wszystkich swoich krytyków pozwami sądowymi, kosztownymi dla zwykłego szarego obywatela. Zaraz na początku III RP też otrzymałem ostrzeżenie przed kosztowną sprawą sądową z samą IPPP (International Planned Parenthood Federation; Miedzynarodową Federacją Planowanego Rodzicielstwa), proaborcyjną, antyurodzeniową i deprawującą seksualnie organizacją, działającą na całym świecie, a założoną w latach 50. przez samego J. D. Rockefellera III. Skutecznie nakazali dziennikowi <Słowo Powszechne> opublikowanie sprostowania moich jakoby pomówień, w którym to <sprostowaniu> wychwalano dobrodziejstwa w zakresie <seksualnego zdrowia>, świadczone ludzkości przez tę organizację, działającą także Polsce. Jej filią u nas jest proaborcyjna „Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny”, a wymyślono ją za granicą, po angielsku, jak wskazuje karkołomna nazwa tej organizacji…

Ale także nasi urzędnicy mają nieraz ambicje ręcznego sterowania nauką i naukowcami. Mam taką dokumentację z naszego Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego – pod rządami byłego Ministra Jarosława Gowina – odrzucającą mój wniosek o grant naukowy. Chociaż wniosek ten otrzymał bardzo wysoką punktację w trakcie opiniowania i został rekomendowany do pozytywnego załatwienia, to potem trafił w jakieś tajemnicze, a najbardziej wpływowe ręce i został odrzucony. Otrzymałem <uzasadnienie> tej decyzji (Decyzja 0115/NPRH5/H21/84/2017 z 2017-10-10), łamiącej nie tylko wszelkie administracyjne zasady podejmowania takich decyzji, ale także polską Konstytucję i <Prawo do dobrej administracji> wpisane do Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Uzasadnienie odwołało się do pozamerytorycznej kwestii, bo do moich, znanych z mediów – jak napisano – <kontrowersyjnych> i <zideologizowanych> poglądów w sprawie aborcji, in vitro i homoseksualizmu, które nie mają prawa funkcjonowania w obrębie nauki i z tego mój wniosek powinien być odrzucony. Zdaniem tych decydentów w nauce nie wolno negatywnie oceniać tych praktyk. Ale, po moim odwołaniu, nawet urząd kontrolny uznał słuszność mojego odwołania od tej decyzji jawnie niespełniającej formalne procedury administracyjne, tyle tylko, że na ostatnim etapie procedowania znów odezwał się stanowczo tajemniczy, a wpływowy głos: „Nie! Nie, bo nie!”. Tak oto szanowana jest przez niektóre, i to najwyższe urzędy polska konstytucja i wolność wyrażania własnych przekonań religijnych i filozoficznych…

Kpił sobie z ojca etyki, Sokratesa, sofista Gorgiasz, radząc mędrcowi, aby zajął się prawem, a nie etyką, to wtedy obroni się przed przeciwnikami. Dzisiaj to już nie wystarcza, ale trzeba jeszcze mieć za sobą „silniejszych”. Czy tak chcemy uprawiać naukę?

2.      Historia magistra vitae est

Sięgnijmy też do polskiej historii epoki oświecenia, epoki utraty przez nas niepodległości, aby zobaczyć, że wprowadzona do życia społecznego zasada prymatu siły nad rozumem (i prawem) – także w uprawianiu nauki – uczyniła nas bezbronnymi wobec przemocy zaborców.

Wcześniej Rzeczpospolita Obojga Narodów – zwłaszcza w czasach Jagiellonów, aż do Stefana Batorego – była wspaniale rozwijającym się państwem, mającym niezwykłe cywilizacyjne dokonania jako swoista odmiana cywilizacji łacińskiej. Dlaczego? Bo u nas, tak samo, jak w starożytnej Grecji (epoki heroicznej i klasycznej), dbano o swobodę religijną i polityczną w państwie, w tym i o swobodę wypowiedzi. To uwolniło wpierw umysły Greków, dzięki czemu stworzyli naukę i wiecznotrwałą cywilizację prawdy.

A co nam przywieźli eksportowani do nas królowie, a nade wszystko dynastia saska? Oprócz słynnego <popuszczania pasa>, mieli swoich słynnych uczonych, a na ich czele Christiana Wolffa. Niby uprawiał filozofię, ale to była jej parodia, bo mieściło się w niej także przyrodoznawstwo, a pod mianem <metafizyki> kryła się faktycznie <ontologia>[1], czyli myślenie o konstrukcjach pojęciowych a nie <statecznościowe> odczytywanie realnej rzeczywistości. Po odejściu Sasów mamy zaś w Polsce entuzjazm dla francuskiej jakoby <filozofii>, <filozofii oświecenia>, który to entuzjazm podzielali także twórcy Konstytucji 3 maja. Dopiero zagłada Polski i straszliwe wieści o rewolucji francuskiej uruchomiły nasze myślenie i zanika entuzjazm dla francuskiego oświecenia. <Mądry Polak po szkodzie>, bo wielu innych niemądrych nawet po szkodzie… Ale jak to się stało, że polska nauka zawczasu nie ostrzegła przed tą degrengoladą wpisaną we francuskie oświecenie?

Wyjaśnia to śp. profesor Jan Czerkawski, historyk filozofii z KUL-u, czasów ojca M.A. Krąpca, S. Swieżawskiego i Karola Wojtyły. Zablokowały polską naukę w Rzeczpospolitej Obojga Narodów wpierw administracyjne zakazy i nakazy, czyli ręczne sterowanie nauką. Najpierw funkcjonował zakaz polemiki z nowożytną filozofią, a kiedy go złamano (jezuita Jerzy Gengell, początek XVIII wieku), to zamiast rzetelnej dyskusji uprawiano połajanki i ośmieszanie przeciwników, przedstawicieli tzw. <nowej filozofii> (philosophia recentiorum). W latach 60. XVIII wieku modny staje się <eklektyzm>, a w nowych kursach filozofii najbardziej uderza „fascynacja naukami przyrodniczymi i związana z nią dążność do ograniczania problematyki ściśle filozoficznej”. Nic złego nie ma w takiej fascynacji, byleby tylko ona nie zastąpiła filozofii i nie mieszana była z filozofią. W umysłowym zamęcie nie rozwinie się żadne naukowe badanie.

+

Rzeczpospolitej Obojga Narodów obydwu wyszłaby zatem na dobre dyskusja naukowa i twórcza krytyka, ale i dzisiaj nie możemy marzyć o wolnej Polsce – i respektowaniu jej konstytucji – jeżeli nie uwolnimy polskiej nauki od ordynarnej siły i manipulacji, blokującej wolność wyrażania własnych poglądów naukowych.

dr hab. Marek Czachorowski

PRZYPISY

  1. Zob. P. Jaroszyński, Metafizyka czy ontologia, Lublin 2011, rozdział 4. Ontologia przed metafizyką: od Wolffa do Kanta. Powrót do fragmentu, którego dotyczy przypis numer 1