Kategorie bazy wiedzy

Pogarda cierpienia, utrata nadziei cz. II

Pogarda cierpienia, utrata nadziei cz. II

 

„Zasadniczo miarę człowieczeństwa

określa się w odniesieniu do cierpienia i do cierpiącego.”

Spe Salvi, 38

W pierwszej sekwencji, podjąłem próbę zobrazowania degeneracji mentalnej współczesnego człowieka na jednostkowym przykładzie zabójstwa dokonanego przez Roberta Knight’a na swojej 79-letniej schorowanej matce przebywającej w domu opieki Langley Lodge w Westcliff-on-Sea, czy może bardziej precyzyjnie, na podstawie tego, co dotarło do wiadomości publicznej z samej rozprawy, wyroku, oczyszczającego z zarzutu zabójstwa i uzasadnienia tegoż wyroku, które sędzia Samantha Leigh, formułowała, a które bardziej, niż dążenie do miłosiernej sprawiedliwości, skłaniało się ku wykreowaniu bohaterstwa czynu określonego jako „akt miłosiernego zabicia”, a samej postawy mianem „działania z miłości”. Cały ten epizod to, co działo się przed zdarzeniem, w trakcie i podczas rozpraw sądowych z wyrokiem włącznie, choć podejmując próbę analizy trzeba rozpatrywać jako jednostkowy to jednak wykracza on poza ten wąski zakres czynu dokonanego w Essex Westvliff w Wielkiej Brytanii, czy też procesu w Trybunale Królewskim w Basildon. I nie chodzi tutaj tylko o podobne zdarzenia, ale warto zdać sobie sprawę, że ta postępująca degeneracja mentalności ujawnia się już na skalę powszechną. Postaram się to przedstawić w drugiej sekwencji, spoglądając już na nasze rodzime podwórko.

Zanim przejdziemy do drugiego obrazu, warto najpierw oddać też sprawiedliwość i choć kilka linijek poświęcić tym, którzy podejmują się tej wymagającej służby drugiemu człowiekowi, jaką jest opieka nad osobami starszymi lub dotkniętymi chorobą, bowiem w mojej posłudze ponad 25-letniej jako kapłan miałem okazję towarzyszyć wielu osobom w podeszłym wieku, schorowanym czy odchodzącym z tego świata. Tak samo spotykałem i wciąż spotykam wiele osób, które opiekują się starszymi rodzicami, teściami czy też osobami dotkniętymi niemocą i słabością choć nie łączą ich więzy rodzinne. Opieka na tymi osobami nie należy do łatwych, jest wymagająca, doświadcza się własnego ograniczenia, trzeba zmierzyć się z niemocą pragnienia przyniesienia ulgi w cierpieniu, a jednocześnie umocnienia chorej osoby, z prostego i oczywistego powodu, o którym nie można zapomnieć. Cierpienie ma przede wszystkim wymiar osobisty [1] , tak jak osobisty jest też wymiar towarzyszenia osobie dotkniętej cierpieniem, poprzez który w sposób bezpośredni dotykamy i współuczestniczymy w tej tajemnicy, jaką jest przeżywanie cierpienia [2] . Można współczuć, pochylić się, zrobić to, czego ta osoba nie jest już w stanie zrobić sama, ale i tak, każdy człowiek musi osobiście zmierzyć się z własną chorobą, niemocą i cierpieniem. Mogę i spełniam to jako powinność dla sprawiedliwości; potwierdzam, że spotkałem i wciąż spotykam ludzi dojrzewających do świętości, tej autentycznej, nie deklarowanej w porywie emocji, lecz odnajdujących krok po kroku radość pośród łez zmęczenia, doświadczenia ludzkiej ograniczoności, braku sił, cierpliwości, a jednocześnie wzrastających w ufności bezgranicznej Bogu i uczących się czerpać z bezmiaru Bożej miłości ukrytej pod subtelną postacią schorowanego, niedołężnego ciała osoby, która również musi zmierzyć się z własną  niemożnością. To współuczestnictwo w cierpieniu, które zawsze nosi ten osobisty wymiar, czerpie z tego samego źródła. Tak opiekujący się, jak i otrzymujący opiekę przekraczają ten horyzont cierpienia siłą i mocą Miłości Boga, która dokonuje cudów zmieniając, a wręcz stwarzając na nowo dusze, serce, umysł i całego człowieka. Doświadczenie cierpienia prowadzi do odkrycia, że „cierpienie jest w świecie po to, aby wyzwalało miłość” [3] . Takich autentycznych świadków zwycięstwa jakie Miłość odnosi w obliczu cierpienia jest bardzo wielu, to zdecydowana większość i o tym nie wolno zapominać! Nie wolno choćby dlatego, że w gonitwie za sensacją i wskaźnikami oglądalności współczesne środki masowego przekazu takie jak telewizja, radio czy internet, wychwytują i rozpowszechniają jedynie pojedyncze przypadki złych zachowań podnosząc je do rangi reguły i normy, usprawiedliwiając to chęcią reagowania na zło. Są rzeczy, które trudno jest pokazać w kilkuminutowej relacji, a przypomnę, że miłość i ofiarność posiadają, podobnie jak doświadczenie cierpienia, ten wymiar osobisty, były, są i pozostaną tajemnicą. Wirtualna, wyimaginowana rzeczywistość prezentowana przez media staje się karykaturą rzeczywistości, a ślepa wiara w takie narracje czyni z samego człowieka karykaturę.

I tak działo się podczas nasilenia tzw. „Strajku kobiet”, którym posłużę się w drugiej sekwencji do zobrazowania degeneracji mentalności, tym razem już nie jest to jednostkowy przykład, lecz zjawisko o nieco szerszym zasięgu, choć jeszcze nie aż tak powszechne, aby nie można było go zatrzymać.

Dla potrzeb tego artykułu i poruszanego tematu nie jest konieczne szczegółowe, kronikarskie opisywanie wszystkich zdarzeń jakie miały miejsce w tamtym czasie, internet oferuje szeroki zakres artykułów, wpisów, relacji ogólnie dostępnych. Zapewne wielu z nas ma jeszcze w pamięci wulgarność uczestników tych manifestacji, słusznie porównywaną do zdziczenia, agresję, tak słowną, jak i fizyczną wobec księży czy ludzi świeckich, którzy stawali w obronie profanowanych kościołów. Szokiem było oglądanie małych dzieci, którym własne matki wkładały do rąk tekturowe napisy oznajmiające wprost, że gdyby były chore… to zostałyby zamordowane [4] .

Warto jednak zwrócić uwagę na jeden, szczególny obraz. Otóż w niektórych przedszkolach, gdzie opiekę otrzymują dzieci niepełnosprawne, a także na oddziałach położniczych niektórych szpitali pojawiły się symbole owego „Strajku”, tak na plakatach czy na częściach garderoby personelu [5] . Przesłanie dla rodziców było jasne: opiekun czy opiekunka, której powierzam na kilka godzin dziennie moje niepełnosprawne dziecko żąda prawnej legalizacji mordowania dzieci takich jak moje.

Każdy, kto choć sporadycznie zetknął się z rodziną, która opiekuje się dzieckiem niepełnosprawnym, wie jak wiele znaczy dla tych ludzi wsparcie społeczne czy nawet zwykła akceptacja. Powierzając swoje dziecko opiece innych ludzi, w zaufaniu i przekonaniu, że są przygotowani do takiego zadania, nie tylko teoretycznie pod względem dydaktycznym, psychologicznym, ze stosownymi uprawnieniami, ale też pod względem osobistych przekonań, które w całości zaowocują postawą troski, wsparcia i miłości. Tego, co działo się w umysłach i sercach tych rodziców, gdy przyprowadzając swoje dzieci do przedszkola zobaczyli plakaty z symboliką znaną z czasów hitlerowskich [6] , nie da się opisać. Trzeba natomiast postawić kilka pytań, podobnie jak w pierwszej części, których nie wolno pomijać. Tym bardziej, że perspektywa czasu, z jednej strony pozwala na spokojniejsze i bardziej rzeczowe spojrzenie, a z drugiej, co jest istotniejsze, nie pozwala ulec pokusie sztucznego odwracania się od tego problemu, bowiem taka postawa nie tylko niczego nie rozwiązuje, ale wręcz ugruntowuje kolejną sferę degeneracji mentalnej, która przy następnej okazji da o sobie znać w podobny lub jeszcze bardziej wyrafinowany i destrukcyjny sposób.

Czym kierują się ludzie podejmujący się, z jednej strony tak szlachetnego posłannictwa jak opieka nad dziećmi niepełnosprawnymi, a z drugiej strony w swojej postawie życiowej gotowi są mordować te same dzieci?

Jaka tak naprawdę jest ich postawa życiowa, pomagać, wspierać czy mordować?

Jak to możliwe, że ludzie domagający się bezwzględnego mordowania dzieci niepełnosprawnych w łonach matek i manifestujący to z niebywałą zaciekłością, pracują w placówkach, których zadaniem jest wspieranie rodzin i utwierdzanie samych podopiecznych w ich podstawowym prawie do życia i niezbywalnej wartości jako ludzi?

Czy powierzanie tych ludzi osobom o takich przekonaniach nie jest oddawaniem w ręce oprawców (jeszcze nie z praktyki, ale już z przekonania) istot niewinnych i nieświadomych niebezpieczeństwa?

Co, tak naprawdę, przekazują tym dzieciom? Miłość, wsparcie, opiekę czy raczej przekonanie, że jesteście zbyteczni, niepotrzebni?

Czy z takim przesłaniem witają się każdego dnia z dziećmi oczekującymi wsparcia, a które zamiast tego otrzymują pogardę i odrzucenie?

Czy za uśmiechem, słowami, gestami nie kryje się przesłanie: dlaczego ty żyjesz? Jakim prawem? Powinieneś być martwy!

Nie można pominąć perspektywy tych, którzy są tymi słabszymi, potrzebującymi wsparcia.

Kim czuje się rodzić dziecka niepełnosprawnego, który oddaje pod opiekę swoje dziecko komuś, kto bez zmrużenia oka zamordowałby je parę lat wcześniej?

Co dzieje się w sercach i umysłach tych dzieci i ich rodziców? Czy w taki sposób dostają wsparcie i akceptacje? Czy raczej są utwierdzani w byciu gorszymi i wykluczonymi?

Czy nie jest to wręcz naplucie w twarz rodzicom, za to, że przyjęli dar życia, podjęli się tego wymagającego zadania wychowywania i pielęgnacji, potwierdzając, że życie ludzkie ma wartość niezbywalną?

Pytań nasuwa się tak wiele, że nie da się uniknąć choćby podjęcia próby szukania odpowiedzi. A przynajmniej trzeba zastanowić się, gdzie szukać źródła tak zwyrodniałych postaw, niestety już nie w przypadkowych okolicznościach, pojedynczych aktach desperacji, lecz postawach, które zakorzeniają się i to głęboko, stając się wzorcami do naśladowania i jako takie, niestety są powszechnie propagowane.

Podejmując się próby poszukiwania odpowiedzi można pozostać w sferze idei, koncepcji generalnych i nawet jeśli byłyby one prawdziwe, dziś jednak nie mają zbyt wielkiej siły przebicia. Teorie można przeciwstawić kilkoma innymi teoriami, a i tak zawsze istnieje ryzyko, że pozostaną tylko teoriami, a te bardziej nachalne i krzykliwe zdominują sferę przekazu medialnego. Dlatego podzielę się osobistym doświadczeniem.

Na mojej pierwszej po święceniach kapłańskich placówce spotkałem się z panującym stereotypem w społeczności miasteczka, że dzieci niepełnosprawne są powodem do wstydu i nie można się z nimi pokazywać publicznie. Słyszałem różne wytłumaczenia, które sprowadzały się do ogólnie przyjętej postawy odrzucenia. Odwiedzając kilka rodzin doświadczyłem, że wobec takiego stereotypu odrzucenia społecznego, opieka na tymi dziećmi przybrała wyjątkowo uciążliwy charakter, a swoiste piętno jakim zostali „obdarowani” przez społeczność ogranicza, a niekiedy wyklucza ich z życia społecznego.

Pierwszym krokiem były rozmowy i uświadomienie szlachetności tego posłannictwa jakiego się podjęli w świetle Ewangelii i nauczania Kościoła Katolickiego. I tutaj można było już zauważyć zmianę postawy. Wystarczyło kilka spotkań, aby ci ludzie odkrywali wartość tego, czego się podjęli.

Jednocześnie wykorzystując tak ambonę, jak i dostęp do lokalnych rozgłośni radiowych i telewizyjnych prowadziliśmy, wraz z grupą młodych ludzi uświadamianie oparte na argumentacji tak ludzkiej, jak i przede wszystkim ewangelicznej o wartości życia ludzkiego, a szczególnie wartości przyjęcia i opieki nad osobami dotkniętymi niepełnosprawnością.

Wraz z grupą młodzieży udało się namówić na pierwsze wyjście publiczne na lody w sobotni wieczór. Reakcje ludzi były jeszcze zróżnicowane, jedni uciekali, inni nie wiedzieli, jak się zachować. Jednak już następne takie wyjścia wprawiały w zadziwienie rodziców dzieci niepełnosprawnych; ludzie chętnie pozdrawiali, witali się, a nawet sami zapraszali, aby z nimi usiąść. Do niedawna uciekano na widok takich osób, a teraz towarzystwo dziecka niepełnosprawnego stało się przywilejem. Rodzice mogli spokojnie iść na Mszę Świętą, na zakupy i zamiast przykrych spojrzeń zaczęli być postrzegani jako bohaterowie. Choć ich praca była ta sama 24 godziny na dobę, jednak inaczej przeżywa się nawet zmęczenie, jeśli zna się wartość tego, czemu i komu człowiek dedykuje praktycznie całe swoje życie.

Zaznaczam, że nigdy nie podejmowaliśmy tematu cudownych uzdrowień, tak dziś popularnych, bowiem szafowanie nadzwyczajnymi obietnicami może doprowadzić do katastrofy w przypadku ich niespełnienia, z czym niestety też miałem okazję się spotkać.

Natomiast na własne oczy widziałem rodzący się cud odkrywania godności człowieka, odkrywania wartości cierpienia. Ludzie dzięki temu cudowi zmieniali spojrzenie na własne życie. Wystarczyła Ewangelia, trochę wysiłku, wytrwałości i zdecydowania. Nie wyeliminowaliśmy cierpienia, tego które widać na zewnątrz, ale to, co dokonało się w sercach i umysłach bardzo wielu ludzi jest, nie tylko dla mnie, dowodem na skuteczność działania łaski Bożej. Miłość przestała być pustym słowem, a przybrała realne kształty osób, których wnętrze stało się świątynią Ducha Świętego.

Wspomnieć trzeba, że nikt z nas nie dostał żadnych dyplomów, medali czy wyróżnień. Od początku było jasne, że żadnej sławy nie szukamy, żadnych nagród nie oczekujemy. Dla tych młodych ludzi, którzy w tym uczestniczyli najlepszą nagrodą było odkrycie wartości i sensu życia, tak swojego, jak i innych.

Podjęliśmy wyzwanie, weszliśmy w tajemnice cierpienia; ludzie młodzi, rodziny i sami niepełnosprawni, nikt nie pomyślał o tym, aby uciekać, bo nie mogę patrzeć jak ktoś tak cierpi.

Jednym z objawów degeneracji mentalnej współczesnego człowieka jest przekonanie o iluzji całkowitego wyeliminowania cierpienia. Iluzja ta, obnaża niemoc i kruchość ludzkich możliwości, a nie mogąc się z tym pogodzić, wielu nie chce pozbyć się tego „bujania w obłokach” i zamiast wejść w tajemnice odkupieńczą cierpienia, coraz częściej wybiera wygodny z pozoru wariant eliminacji człowieka dotkniętego cierpieniem.

Dlatego warto odkrywać prawdę zawartą w encyklice „Spe Salvi”: „Nie unikanie cierpienia ani ucieczka od bólu uzdrawia człowieka, ale zdolność jego akceptacji, dojrzewania w nim, prowadzi do odnajdywania sensu przez zjednoczenie z Chrystusem, który cierpiał z nieskończoną miłością.” [7]

To Miłość zbawia człowieka.

o. Paweł Pakuła CSsR – licencjat z Teologii Biblijnej (absolutorium) na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Studia w Polsce, Argentynie i Włoszech. Były Dyrektor Sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Rzymie. Duszpasterz Akademicki, misjonarz w Argentynie, Włoszech, Niemczech i Australii.

PRZYPISY

  1. „Człowiek w swoim cierpieniu pozostaje nietykalną tajemnicą.” – św. Jan Paweł II, „Salvifici doloris”, 4. Powrót do fragmentu, którego dotyczy przypis numer 1
  2. „Cierpienie ludzkie budzi współczucie, budzi także szacunek – i na swój sposób onieśmiela. Zawiera się w nim bowiem wielkość swoistej tajemnicy. Ten więc szczególny szacunek dla każdego ludzkiego cierpienia wypada założyć u początku wszystkiego, co w dalszym ciągu zostanie tu powiedziane z najgłębszej potrzeby serca – a zarazem też z głębokiego imperatywu wiary.” – św. Jan Paweł II, „Salvifici doloris”, 4. Powrót do fragmentu, którego dotyczy przypis numer 2
  3. List Apostolski o chrześcijańskim sensie cierpienia, św. Jan Paweł II, „Salvifici doloris”, 30. Powrót do fragmentu, którego dotyczy przypis numer 3
  4. Ze względów oczywistych nie umieszczam żadnego zdjęcia ani fotorelacji, pewne obrazy pozostają w pamięci. Z drugiej strony każdy człowiek ma prawo do nawrócenia. Powrót do fragmentu, którego dotyczy przypis numer 4
  5.  Jeden z wielu przykładów: https://www.polskieradio24.pl/5/1222/Artykul/2610064,Strajk-Kobiet-w-warszawskim-przedszkolu-integracyjnym-Rodzice-oburzeni Powrót do fragmentu, którego dotyczy przypis numer 5
  6. https://www.stefczyk.info/2020/04/15/feministki-uzywaja-nazistowskich-symboli-dziennikarze-tvn-u-musicie-zareagowac/
    https://dorzeczy.pl/kraj/136557/hitlerowski-symbol-na-sztandarach-strajku-kobiet-burza-w-sieci.html
    Niektórzy próbują zanegować historyczną prawdę o używaniu tego samego symbolu przez Deutsches Jungvolk:
    https://polskatimes.pl/znacie-te-symbole-ale-nie-wiecie-co-naprawde-znacza-blyskawica-gest-rogow-swastyka-skad-sie-wziely/ar/c5-15272300
    Niemniej takie interpretacje prowadziłyby do zanegowania faktów historycznych a w konsekwencji uznania hitlerowskiej swastyki za coś nie istniejącego a miliony ofiar Hitlera za tych, którzy dostąpili „szczęścia”, choć nigdy nie byli hinduistami. Z dozą nieco gorzkiego sarkazmu można by skonkludować, że tak zw. „Strajk kobiet” pragnie szczęścia nienarodzonych dzieci, tak jak Hitler pragnął szczęścia, tych, którzy trafiali do komór gazowych w Auschwitz. Powrót do fragmentu, którego dotyczy przypis numer 6

  7. Benedykt XVI, Encyklika o nadziei chrześcijańskiej „Spe Salvi”, 37. Powrót do fragmentu, którego dotyczy przypis numer 7