Aktualności

Kościół to nie towarzystwo miłośników kalafiora. Refleksje synodalne. Rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR

Kościół to nie towarzystwo miłośników kalafiora. Refleksje synodalne. Rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR
Daniel Tseng on Unsplash
30 września 2022 r.

Kościół to nie towarzystwo miłośników kalafiora. Refleksje synodalne. Rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR

Szczęść Boże! W ostatnim wywiadzie wspomniał Ojciec o odkrywaniu tego Kościoła, który nosi znamiona autentyzmu. Jeśli umieścimy to odkrywanie w kontekście trwającego Synodu, na jakie sprawy zwróciłby Ojciec uwagę patrząc też z perspektywy doświadczenie Kościoła na różnych kontynentach?

To doświadczenie Kościoła żyjącego, oddychającego obecnością Boga, o którym wspomniałem poprzednio jest, jak dla mnie odpowiedzią na to, o czym dowiadujemy się z przedstawianych sukcesywnie wniosków z etapów na poziomie Kościołów diecezjalnych i krajowych. Choć tutaj muszę przyznać, że tak naprawdę jest odpowiedzią, która wyprzedziła cały Synod. Doświadczenie Kościoła zaangażowanego, dynamicznego, żywego jest moim doświadczeniem Kościoła i to na różnych kontynentach i to do tego stopnia, że sam Synod o synodalności wydaje się trochę takim masłem maślanym. Ludzie, z którymi pracowałem, z którymi dzieliliśmy odpowiedzialność za Kościół w środowisku i na obszarze naszego apostolatu wyrażali swoje zdziwienie takim tematem Synodu i nie bardzo widzieli potrzebę angażowania się w coś, czym żyją już od dawna. W sporadycznych refleksjach pojawiały się pytania, czy aby pomysłodawcy tego Synodu nie są zbyt oderwani od rzeczywistości? Czy nie żyją w swoim wyimaginowanym świecie i dosyć kiepską znajomością Kościoła? Chodzi o tę rzeczywistość Kościoła „w terenie”, jak i o wyzwania z jakimi muszą zmierzyć się ludzie aktywnie zaangażowani w apostolat. Te pytania i wątpliwości są zrozumiałe, ponieważ środowiska katolickie, z którymi pracowałem, to byli ludzie w znacznej większości zdrowo podchodzący do życia i wiary, bez emocjonalnych egzaltacji czy paniki, tak dziś popularnych. Zdawali sobie sprawę z tego, że najpierw trzeba zacząć od siebie, od osobistego nawrócenia, formacji, wzrastania w wierze, a dopiero na tyle, na ile ta obecność Jezusa Chrystusa była w nich ugruntowana, wtedy mogli skierować się ku innym i to też dopiero wtedy i tam, gdzie Duch Święty przygotował teren.

To „oderwanie od rzeczywistości” dotyczyło tylko samego tematu Synodu, czy zauważane jest w szerszym wymiarze?

Nie tylko chodzi o sam temat Synodu, ale zwrócono uwagę, również na samo jego rozpoczęcie. Przy tej okazji pojawiało się pytanie: czy na frustracji, która była wybijającym się aspektem między innymi tzw. „świadectw”, można budować Kościół przyszłości? Jak pogodzić ewangeliczną nadzieję, którą pokładamy przecież w Chrystusie z takimi defetystycznymi wręcz żądaniami „Kościół musi się zmienić!”. To hasło było powtarzana jak slogan, który przylepiano ni z gruszki ni z pietruszki do każdego wystąpienia.

Tutaj warto chyba przytoczyć fragment wywiadu, którego wiele lat temu udzieliła jednej z największych stacji telewizyjnych, (jeśli dobrze pamiętam było to BBC) Święta Matka Teresa z Kalkuty. Na pytanie, co by zmieniła w Kościele, odpowiedziała z największym spokojem: „siebie samą”. To jest chyba to, o czym zupełnie zapomniano na Synodzie. Wszyscy chcą dziś reformować Kościół, ale nikt nie chce reformować samego siebie. Czy właśnie święta Matka Teresa z Kalkuty nie powinna być patronką tego Synodu o synodalności? Czy jej życie nie powinno być punktem odniesienia dla tych, którzy chcą tak gorliwie zmieniać Kościół, ale w odniesieniu do siebie samych popełniają grzech egoizmu i lenistwa?

Sama rola Synodu czy nie jest przeceniana?

Synody podobnie jak inne „zwołania” mają rolę służebną wobec wspólnoty Kościoła, która prowadzona jest przez Ducha Świętego. Dlatego, jeśli taki czy inny synod pretenduje cokolwiek zaznaczyć, podkreślić czy w jakiejkolwiek formie przedstawić wspólnocie Kościoła do rozważenia i refleksji musi mieć na uwadze, że nie jest w czymkolwiek decydujący. Trzeba bardzo uważać, aby nie przypisywać Synodowi roli równej czy wręcz nadrzędnej wobec Ewangelii. Tutaj trzeba podkreślić i zaznaczyć, że wierność Ewangelii jest miarą wiarygodności Synodu, a nie odwrotnie. Synod nie może wymyślać nam żadnej nowej Ewangelii, a niestety takie tendencje czy też próby są podejmowane, choćby mając na uwadze antyewangeliczne żądania drogi Synodalnej w Niemczech. Jeśli Synod próbowałby iść drogą niezgodną z Ewangelią, to sam się dyskwalifikuje.

Mówi ojciec o „żądaniach” drogi synodalnej w Niemczech, wobec których jest sporo zastrzeżeń, czy takie ekstrawagancie „żądania” nie zdominują Synodu?

Obawiam się, że już w znacznej mierze zdominowały mając na uwadze fazę przygotowawczą, którą uznano już nie za etap przygotowawczy ale już za część Synodu, co może być odebrane jako swoisty „przekręt” i próbę narzucenia z góry założonych tez. Już ten fakt sprawia, że autorytet obecnego Synodu jest dość mocno osłabiony. Żyjemy w czasach, w których ludzie obserwują, czytają i są zdolni do zdrowej refleksji. To nie są czasy zaściankowości, kiedy to umiejętność czytania była przywilejem niewielu, a wydaje się, że kreatorzy prac synodalnych o tym zapomnieli i dalej tkwią w innej epoce. Tym bardziej, że na samym Synodzie podkreśla się potrzebę słuchania. I tutaj pojawia się pytanie: kogo słuchać? Dla człowieka wierzącego odpowiedź jest jasna: słuchać Pana Boga! I tutaj rodzi się kolejne pytanie: Czy Synod nie ucieka panicznie od słuchania i wsłuchiwania się w Słowo Boże? Czy to przeakcentowanie słuchania tego świata, które jest aż nazbyt wyraźnie, nie ujawnia odwrócenia się plecami do Ducha Świętego? Czy nie mamy do czynienia tak naprawdę z otwartym buntem przeciwko Bogu?

W obecnych czasach, tak jak zresztą miało to miejsce w przeszłości, wielu pretenduje być „prorokami” i uzurpować sobie autorytet pochodzący od Boga, choć samego Boga traktują jako etykietę uwiarygadniającą cokolwiek, co przyjdzie im do głowy. Zaznaczam to, ponieważ dziś mamy spory chaos w kwestii jasności tego, co jest, a co nie jest nauczaniem Kościoła. Teologie, szczególnie te zanurzone w mentalności światowej pretendują pełnić rolę Magisterium Kościoła. Gremia takie, jak choćby w Polsce tzw. Kongres Katoliczek i Katolików pretendują przejmować autorytarnie rolę głosu ludu, a przecież tak naprawdę chodzi o osobiste frustracje i chęć wspięcia się na jakieś stanowiska. Kto wie, czy znów nie pojawi się jakieś oświadczenie tzw. „zwykłych księży”, czyli celebrytów w sutannach i habitach, którzy reprezentują jedynie siebie samych i własne niespełnione oczekiwania? Tego typu postawy są konsekwencją, z jednej strony wspomnianego lenistwa, tak duchowego, jak i intelektualnego, a może przede wszystkim lenistwa w pracy nad sobą. Każdy kto podjął to ewangeliczne wyzwanie zaparcia się siebie, dobrze wie ile to kosztuje i jak bardzo zmienia się perspektywa i otwierają się oczy na wiele spraw, a na Synodzie słyszymy, że to „Kościół musi się zmienić”.

A Synod w polskich realiach, jak Ojciec odebrał konkluzje niedawno przestawione?

Jeśli chodzi o moją refleksję, nie ograniczałbym się do samego Synodu, ale myślę, że warto i nawet trzeba połączyć wyniki ankiet synodalnych wraz z tzw. „Raportem o stanie wiary”, który ukazał się niemal w tym samym czasie. Jeśli chodzi o sam raport to popełniono zasadniczy błąd. To nie jest „Raport o stanie wiary”, a co najwyżej „raport o stanie praktyk religijnych”. Tego błędu nie zauważono, a tworzy on dosyć niebezpieczną tendencje redukowania wiary do zewnętrznych praktyk religijnych. Nie można redukować ewangelicznej wiary, którą żyje Kościół katolicki do kategorii socjologicznego fenomenu. Socjologia nie jest w stanie zbadać „stanu wiary”, ponieważ to wykracza poza jej kompetencje. To samo dotyczy ankiety synodalnej.

Tak ankieta synodalna, a co za tym idzie, konkluzje, które zostały zebrane i przedstawione, jak również sam „Raport” mają swoją specyfikę, metodologię i należy je sytuować w kontekście bardziej badań socjologicznych aniżeli pogłębionej refleksji nad stanem wiary czy kondycją Kościoła w Polsce. Podobnie rzecz ma się z próbami podsumowania i wyciągania takich lub innych wniosków, które również są ograniczone tą socjologiczną formułą. Nie można o tym zapominać. Jest to w pewnym sensie zaleta, ponieważ można sformułować w sposób zwięzły wnioski czy konkluzje, niemniej jednak nie można zapominać, że z tej samej racji, każda ankieta czy sondaż nigdy w pełni nie odzwierciedlają rzeczywistość tego, co jest badane, a jedyne pewne aspekty, o które pytani są ankietowani. Socjologia to nawet nie teologia i tym bardziej nie ma możliwości zbadania dojrzałości wiary, tego co możemy nazwać przeżywaniem wiary, a tym mniej, jak ta rzeczywistość wiary widziana jest w oczach Boga.

Trzeba bardzo na to uważać, aby nie popełnić zasadniczego błędu, który może nam zafałszować wszystko: zredukowania Kościoła do kategorii fenomenu socjologicznego, czy też spłycenia wiary do zewnętrznych praktyk i powierzchownych doznań. Konieczne jest przypominanie o tym, aby któregoś dnia nie zderzyć się ze ścianą obojętności na fenomen socjalny, którym nazwany został „Kościół” czy zredukowania wiary do przeżyć na równi z tymi w czasie meczu piłkarskiego.

Kościół to nie jest to samo co stowarzyszenie miłośników kalafiora czy klub kibica, a wiara to nie jest zlepek doznań emocjonalnych, które falują i zmieniają się ekstremalnie w zależności od tego, czy moja drużyna wygra czy przegra mecz.

Nie można również zapomnieć, że ta ankieta synodalna czy sondażowy raport zostały przeprowadzone w określonym kontekście społecznym, w którym dominują sondaże poparcia dla partii politycznych, w których można jednym razem wyrazić poparcie, a już za tydzień czy dwa, dać wyraz niezadowoleniu czy frustracji taką lub inną decyzją, czy wystąpieniem jednego z polityków i to poparcie zmienić.

Dlatego konieczne jest i pożyteczne uwolnić się z tych ram badań socjologicznych i spojrzeć nieco szerzej i głębiej podejmując próbę dostrzeżenia tego, co żadna ankieta ani sondaż nie zbadały, bo nie są w stanie tego osiągnąć.

W takim razie, jak można podejść do wyników ankiety i wspomnianego „raportu”?

Nawet jeśli poddajemy analizie i próbujemy formułować jakieś konkluzje na podstawie ankiety czy sondażu, to jednak trzeba podjąć się wyzwania takiego czytania między wierszami, a jednocześnie nie unikać próby odczytania i dostrzeżenia tego, czego formularze ankietowe czy sondażowe nie zawierały, a co jest konkretnym i trwałym doświadczeniem wiary, jako efektu działania Ducha Świętego, który podpowiada i wskazuje, posługując się również, czemu nie, choć niekoniecznie, ankietami czy sondażami.

Mówiąc wprost, żadne badanie socjologiczne nie przeniknie i nie zbada działania Ducha Świętego, a przecież rzeczywistość Kościoła, to jest właśnie to uprzedzające działanie Ducha Świętego, który już wskazał rozwiązanie i kierunek podążania Kościoła. Medialnymi histeriami, które co raz są wywoływane tego nie odkryjemy. Warto przywołać Dzieje Apostolskie: Trzeba bardziej słuchać Boga, aniżeli ludzi, czyli aniżeli tego świata. Natomiast ankieta czy sondaż mogą lub nie zwrócić nam na to działanie Ducha Świętego uwagę lub zredukować wszystko do tego, co na zewnątrz.

Jednym słowem potrzeba umiejscowić, czy to ankietę synodalną czy jakikolwiek sondaż we właściwym kontekście: najpierw Ewangelia, którą mamy i nad którą trzeba się pochylić, a nie zmieniać jej i zaraz potem zaczekać cierpliwie na działanie Ducha Świętego i iść tam, gdzie On nas pośle. Pierwsza często jest odrzucana, bo za bardzo wymagająca, a w drugim wypadku brakuje nam cierpliwości i nierzadko wyrywamy się działając na swoją rękę, również instytucjonalnie.

Zmierzamy do końca naszej rozmowy. Czy warto podzielić się jeszcze jakimiś obserwacjami, konkluzjami?

W kontekście niemieckiej drogi synodalnej pojawiały się pytania, czy aby nie mamy do czynienia z postawą znaną z przeszłości czyli „rasą panów” w wydaniu tym razem kościelnym? Wydaje się, że wpływy niemieckie na Watykanie są już tak duże, że niektóre środowiska nie kryją się ze swoimi chorymi ambicjami narzucania całemu Kościołowi i to w sposób dyktatorski własnych frustracji.

Drugą sprawą, na którą trzeba zwrócić uwagę to kwestia odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Jak na razie wygląda to tak, że umiejętnie manipuluje się ludem Bożym wmawiając, że jego głos jest bardzo ważny, a tak naprawdę narzuca się z góry założone tezy. Odpowiedzialność zrzuci się na bliżej nieokreślony tłum. Wiele osób zwracało na to uwagę i to spoza Polski. Natomiast jedną z ważniejszych konkluzji jakie wypłynęły w Polskiej konsultacji jest właśnie to, aby ci którzy podejmują decyzje w Kościele brali za te decyzje odpowiedzialność, a nie zrzucali je na nie wiadomo kogo. W czasach rozmaitych kryzysów klarowność w sferze wiary jest bardzo potrzebna. Znana i sprawdzona zasada, że w czasie kryzysu nie podejmuje się kluczowych decyzji jest jak najbardziej na miejscu.

Kolejne pytanie trzeba postawić o tożsamość Kościoła jako wspólnoty ludzi wierzących, ale wierzących w Boga. Czy nie wymazaliśmy już Ewangelii i nie odrzuciliśmy Boga z życia Kościoła i próbujemy patrzeć w przyszłość tak jakby Bóg nie był potrzebny? Mówiło się sporo o nowej Pięćdziesiątnicy, a wygląda na to, że mamy wieżę Babel. Człowiek zawsze w coś wierzy, to prawda, jednak pytanie jest w co lub w kogo wierzy? Spłycenie wiary do powierzchownych ludzkich emocji, odczuć, wrażeń, czy nie jest już wprost zanegowaniem Ewangelii? Czy Kościoła nie zredukowano, również na Synodzie do wymiaru horyzontalnego, bez odniesienia do Boga?

Kościół ma zadanie, aby być solą ziemi i światłem dla świata, a tymczasem świat urabia powszechne mniemanie o Kościele jako ciemności i siedlisku wszelkiego zła. Widzimy Kościół tak ubogi, że aż nic niemogący, nawet pomóc właśnie ubogim i potrzebującym czy obronić bezbronnych i słabszych. Coraz powszechniej wprowadza się prawo do mordowania dzieci nienarodzonych, a więc istot najsłabszych, a z najwyższych sfer Kościoła słychać aprobatę. Eutanazja jest wprowadzana i rozszerzana niemal na każdą grupę wiekową, również na dzieci i to w kolejnych państwach, które wcześniej szczyciły się tożsamością chrześcijańską, a jak reaguje Kościół? Postuluje więcej spotkań towarzyskich, aby sobie porozmawiać.

Kościół powołany jest, aby odpowiadał na wyzwania, które się pojawiają i nie ma wątpliwości, że Duch Święty z wyprzedzeniem przygotowywał Kościół do nawet najtrudniejszych zadań. Czy dziś jest inaczej? Raczej nie. Gdy natomiast Kościół odchodził od Boga, gubił tę zdolność, kluczył w ciemnościach tego świata, które nazywał światłem, to wtedy tak świat, jak i Kościół wraz z nim pogrążał się w głębokim kryzysie.

Może trzeba sobie postawić to zasadnicze pytanie: czy mamy tańczyć tak jak nam świat i możni tego świata zagrają, czy też podejmiemy się wyzwania pójścia pod prąd? Jeśli Kościół, tak jak Chrystus nie jest znakiem sprzeciwu to właściwie czym jest?

Nie zapominajmy, że nawet w najciemniejszych czasach Duch Święty już odradza Kościół na nowo. Może zamiast udawać, że widzimy i rozumiemy wszystko trzeba prosić: Panie otwórz nam oczy?

Dziękuję za rozmowę!

o. Paweł Pakuła CSsR – redemptorysta, licencjat z Teologii Biblijnej (absolutorium) na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Studia w Polsce, Argentynie i Włoszech. Były Dyrektor Sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Rzymie. Duszpasterz Akademicki, misjonarz w Argentynie, Włoszech, Niemczech, Australii. Duszpasterz Katolickiej Wspólnoty Biblijnej HODEGETRIA.