Aktualności

Nazwa ma znaczenie cz. 2. Rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR

Nazwa ma znaczenie cz. 2. Rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR
Photo by Al Elmes on Unsplash
25 czerwca 2022 r.

Nazwa ma znaczenie cz. 2. Rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR

Szczęść Boże! W ostatnim wywiadzie podjęliśmy temat znaczenia jakie mają nazwy w kontekście próby zniesienia czy wręcz zakazu używania nazwy „Święta Bożego Narodzenia” zaproponowanego przez komisarz ds. równości w Unii Europejskiej, ale nie jest to chyba nowością i to nie tylko w Unii Europejskiej, jakie Ojciec ma doświadczenia z pracy na różnych kontynentach?

Szczęść Boże! Rzeczywiście, tak jak to już wspominaliśmy w ostatnim wywiadzie kwestia nazwy ma swoje znaczenie i wcale nie marginalne, choć dzisiaj można usłyszeć głosy lekceważące sprawę nazewnictwa, gdzie argumentuje się, że nazwa nie ma znaczenia, a liczy się tylko zawartość. Gdyby tak było, to środowiska neomarksitowskie nie walczyłyby tak zaciekle o zmianę np. nazwy ulic czy szkalowanie pamięci Świętego Jana Pawła II w wyszukiwarkach internetowych. Takich inicjatyw jest wiele, a to oznacza, że jednak nazwa ma znaczenie.

I w tym momencie po raz kolejny trzeba jednocześnie mieć na uwadze, że sama nazwa nie ma jakiegoś magicznego znaczenia, dzięki któremu nagle odmieni się rzeczywistość, w której żyjemy. Będąc w Toruniu przychodzi na myśl Zakon Krzyżacki, którego pełna nazwa brzmiała: Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Nazwa szlachetna, początkowe cele nie mniej, ale jak wiemy z historii później wszystko potoczyło się wręcz wbrew tej szlachetnej nazwie. Dlatego nazwa, jak najbardziej ma swoje znaczenie, ale nie jest czymś magicznym. Tego zapewne doświadczamy w życiu wielokrotnie.

Jeśli chodzi o moje doświadczenie pracy na różnych kontynentach to pozwolę sobie przywołać dwa przykłady: jeden z Argentyny, a drugi z Australii.

Jeśli zadalibyśmy pytanie o to, jak nazywa się stolica Argentyny, to chyba mało kto miałby problem z odpowiedzią. Dziś jest to Buenos Aires. Jednak, gdy nieco poszperamy w historii okaże się, że to portowe, dziś ponad 8 milionowe miasto nosiło inną nazwę: Ciudad de La Santísima Trinidad y Puerto de Santa María del Buen Ayre, czyli Miasto Przenajświętszej Trójcy i Port Maryi Panny Pomyślnego Wiatru. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że taka nazwa jest zbyt długa na dzisiejsze realia, niemniej jednak treść jaką niesie ze sobą ta oryginalna nazwa ma swoją wymowę, mówi wiele tak o założycielu (był to Juan de Garay), jak i misji jaką miała spełniać ta konkretna osada, podobnie jak wiele innych w Ameryce Łacińskiej, gdzie nazwy miast, miasteczek, osad czy innych miejsc geograficznych nawiązywały bezpośrednio do wiary katolickiej. Wiele z tych nazw pozostało, inne zostały zmienione szczególnie tam, gdzie masoneria miała największe wpływy. I choć ktoś mógłby drążyć temat, czy te nazwy odzwierciedlają postawę ich mieszkańców jako gorliwych wierzących i zapewne można by znaleźć wiele argumentów przeciw, niemniej jednak nie bez znaczenia pozostaje fakt, że już sama nazwa ma wpływ na kształtowanie świadomości, tak tej historycznej, jak i tej współczesnej, a przede wszystkim świadomości człowieka jako wierzącego.

A ten drugi przykład z Australii?

Drugi przykład, ten z antypodów, czyli z końca świata jest już bliższy naszemu polskiemu sercu. Chodzi o nazwę najwyższej góry Australii znajdującej się na terenie dzisiejszej Nowej Południowej Walii, która odkryta przez Polaka Edmunda Strzeleckiego, również przez niego została nazwana imieniem Tadeusza Kościuszki. Oficjalnie wpisana do rejestrów w 1851 roku jako „Mt Kosciusko”, sama góra, jak i jej nazwa przeszła turbulentną historię. Na skutek błędnych badań innych eksploratorów była mylona z leżącym opodal niższym szczytem o nazwie „Mt Townsend”, a w roku 1997 dodano oficjalnie do nazwy literkę „z” i dzięki temu dziś mamy oficjalną nazwę w pisowni „Mt Kosciuszko”. Dla samych Australijczyków wymowa jest nieco karkołomna, ale jakoś dają sobie radę. Natomiast już w obecnym wieku pojawiały się dyskusje nad zmianą jej nazwy na aborygeńską, lecz nie przybrały one żadnego oficjalnego charakteru.

Myślę, że dla każdego Polaka fakt, że najwyższa góra Australii nosi polską nazwę ma swoje znaczenie, rodzi pytania o bogatą historię naszych emigrantów i ich dokonania, a także o nasz stan wiedzy na ten temat. Mając okazje dotrzeć na Mt Kosciuszko pod koniec mojej pracy misyjnej w Australii nie ukrywam, że jest to powód do dumy i wręcz powinność, aby Polak dotarł na ten szczyt. Niestety był to koniec zimy i dopadł mnie tam sztorm śnieżny, a wydostanie się było niewątpliwie dziełem opatrzności Bożej, ale jest to już inna, długa historia.

Życie misjonarza obfituje w ciekawe i często ryzykowne przygody, a też i doświadczenie obecności Bożej Opatrzności. Jeśli dotarliśmy w naszej rozmowie do Australii to chciałam zapytać o temat eutanazji, bowiem nie tak dawno ostatni stan, właśnie Nowa Południowa Walia zalegalizowała eutanazję.

Niestety stało się to faktem, proces przebiegał dosyć szybko, kolejne stany przyjmowały to prawo do „wspomaganego samobójstwa” i dziś już cała Australia objęta jest tym prawem. I tutaj warto zastanowić się właśnie nad tym, jak nazywa się to bezlitosne i okrutne zabijanie ludzi, ponieważ w tym przypadku nazwa ma kolosalne, jeśli nie decydujące znaczenie. Podobnie jak w Europie nikt z promotorów czy wnioskodawców tego zapisu prawnego nie nazywał rzeczy po imieniu, ponieważ wtedy byłoby to tak sprzeczne z podstawowym ludzkim instynktem zachowania życia, że jakiekolwiek próby wprowadzenia eutanazji nie przeszłyby przez żaden parlament, są po prostu nie do pogodzenia z fundamentalną ludzką wrażliwością. Dlatego nie mówiło się ani o samobójstwie, ani o zabójstwie, ale o „miłosierdziu” i przyniesieniu „ulgi w cierpieniu”. Używając takich słów łatwo jest wzbudzić współczucie i uniknąć tych podstawowych pytań o wartość życia ludzkiego, o prawo każdego człowieka do życia, o postawę wobec cierpienia i starości. Nawet dla człowieka niewierzącego pozbawienie życia drugiej osoby budzi nie tylko takie pytania, ale naturalną postawę odrzucenia wobec zadawania śmierci tylko dlatego, że ktoś jest słabszy i bezbronny. Każdy człowiek ma sumienie, wrażliwość nawet jeśli w różnym stopniu może być sumienie źle uformowane czy wrażliwość stłamszona, to jednak aprobata takiego prawa, jeśliby nazwano je po imieniu byłaby niemożliwa.

Jak, z Ojca obserwacji doprowadzono do tego, że takie prawo zostało wprowadzone i z tego co wiem, to przez wielu przyjęte z entuzjazmem?

Trzeba powiedzieć, że cały proces nie rozpoczął się wraz ze złożeniem projektu takiego prawa w parlamentach stanowych. Trwał on całymi dekadami, a wręcz trzeba uznać, że jest to pokłosie Reformacji, oświeceniowego postawienia człowieka na miejscu Boga. Później mamy dyktatury totalitarne Rewolucji francuskiej, marksizmu, hitleryzmu aż po współczesny nam neomarksizm, który jest bardziej narzędziem aniżeli celem dla nowej totalitarnej dyktatury. Dziś, te tematy są już dosyć dobrze opracowywane, choć świadomość tego co było i wpływu przeszłości na teraźniejszość i przyszłość wydaje się, że jest coraz mniejsza. Historia została zepchnięta do sfery zredukowanego grona zainteresowanych i odebrano jej status nauczycielki życia. Jednak z mojego doświadczenia pobytu w Australii i tego, co działo się bezpośrednio po moim wyjeździe podzielę się tym, co można nazwać ostatnim etapem, a przynajmniej niektórymi spostrzeżeniami z tego etapu.

W Australii co pięć lat dokonuje się spisu ludności, gdzie deklaruje się również przynależność do danego wyznania. Na końcu listy różnych wyznań i religii znajdowała się rubryka w której deklarowali się tak zwani „brak religii”, czyli ateiści choć niekoniecznie, bardziej były to osoby, o których możemy powiedzieć, że „nie chodzą do kościoła”. Natomiast pierwsze miejsce zajmowało zawsze to wyznanie, które w poprzednim spisie osiągnęło najwięcej procent wśród deklarujących. W ostatnim spisie ludności, który też poprzedzał kampanię promującą eutanazję w roku 2016 na wspomnianej liście na pierwszym miejscu powinno znaleźć się wyznanie Kościoła katolickiego, jako, że od 1986 najwięcej procent ludności deklarujących jakieś wyznanie zadeklarowało się jako katolicy. Tak się jednak nie stało, na liście wyznań na pierwszym miejscu znalazło się „brak religii”. Wielu podchodziło do tego obojętnie, wyjaśniając, że przecież jeśli ktoś jest wierzący, to nie ważne na jakim miejscu jest wyznanie katolickie. Niemniej jednak zapominano o tym, o czym wiedzieli ci, którzy lobbowali i doprowadzili do takiej zmiany miejsc, że wielu nawet ochrzczonych i to nie tylko w Kościele katolickim poddaje się manipulacji mediów, a też i świadomość bycia ochrzczonym, jak wszędzie na świecie jest często znikoma lub po prostu ci ludzie „nie chodzą do kościoła”. Gdyby wyznanie Katolickie było na pierwszym miejscu, to zapewne wielu zadeklarowałoby się jako katolicy, anglikanie lub inni wyznawcy chrześcijaństwa, jednak jeśli na pierwszym miejscu było „brak religii” to wielu odruchowo wybierało właśnie tę opcję, bo w kościele dawno już nie byli. Efekt był taki, że w wynikach owego spisu ludności na pierwszym miejscu znalazło się właśnie to: „brak religii” z 30%. Teraz można zapytać: jakie to ma znaczenie? Czy tylko statystyczne? Nie, problem polega na tym, że taki układ procentowy wśród populacji z przewagą deklarujących się jako „ateiści” otwiera drogę do zmiany prawa, ponieważ nie ma już argumentu, że większość Australijczyków wyznaje system wartości głoszony przez Kościół katolicki, a co za tym idzie, godność życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci nie jest deklarowana przez największą grupę „wyznaniową” i nie trzeba się z tym liczyć.

Oczywiście sam spis ludności nie jest jedynym czynnikiem, który wpłynął na przeprowadzenie takiego procesu ustawodawczego legalizującego eutanazję, tym bardziej, że przedstawiano ją jako wyraz „miłosierdzia” dla tych, którzy i tak niedługo umrą, a to czy niedługo umrą zależy od subiektywnej opinii dwóch lekarzy. Z doświadczenia wiemy, że nierzadko lekarze się mylą i dają rok lub dwa lata życia ludziom chorym np.  na raka, a sam chory przeżywa nawet 10 lub 20 lat i nierzadko w dobrej kondycji. Oczywiście tutaj nie ma reguły, ale jeślibyśmy bazowali się na takich, powszechnie znanych opiniach, to uśmiercanie ludzi byłaby praktyką nagminną, a w takim właśnie kierunku rozwija się ten proceder w krajach, w których już kilka lat temu wprowadzono podobne prawo.

Może na zakończenie naszej rozmowy powtórzę to pytanie o ten entuzjazm z jakim wielu przyjęło wprowadzenie eutanazji, ponieważ takie reakcje dało się zaobserwować nie tylko w Australii.

Warto to po raz kolejny przypomnieć i podkreślić: zawsze, gdy wprowadza się tego typu prawa i ma to miejsce, tak w przypadku eutanazji, jak i aborcji używa się nazwy technicznej, właśnie takiej jak powiedziałem przed chwilą. Jeśli ktoś słyszy „eutanazja” lub „aborcja” to raczej nie wywołuje to, aż tak negatywnych skojarzeń. Jest to określenie poprawne, ale techniczne, specjaliści wiedzą o co chodzi, natomiast zwykli ludzie do niedawna nawet nie wiedzieli, co to jest „eutanazja”. Aborcja natomiast była już bardziej znana jako mordowanie dzieci nienarodzonych więc przedstawiano ją bardziej, jako „zabieg aborcji” co łatwiej jest skojarzyć z interwencją lekarską aniżeli z morderstwem na bezbronnym człowieku.

I to jest jeden z elementów, takie znieczulanie wrażliwości i neutralizacja sumienia. Później, gdy ten temat zostaje nagłośniony i już powszechnie dotarło do ludzi, że eutanazja jest zabiciem człowieka słabego, chorego to naturalną reakcją jest okazanie współczucia wobec takich osób. Wtedy przeprowadza się zmasowaną operację w ramach inżynierii społecznej, opartą najczęściej na emocjach i odwołującą się, też z nazwy, do wartości cenionych przez każdego człowieka. I tak było między innymi w Australii, gdzie uzasadniano zabijanie ludzi przyniesieniem im „ulgi w cierpieniu” i okazywaniem „miłosierdzia”. Przecież każdy normalny człowiek, gdy usłyszy, że coś „przynosi ulgę w cierpieniu” w pierwszej chwili przyjmie z entuzjazmem takie prawo. Dopiero zagłębiając się nieco i poznając prawdę odkrywamy, o co tak naprawdę chodzi, tyle że wtedy to trochę niezręczna sytuacja się tworzy, bo skoro wcześniej ktoś popierał takie „miłosierdzie” to nawet jeśli już wie, o co tak naprawdę chodzi, to najczęściej przechodzimy w milczenie, dając tym samym bierne przyzwolenie.

Nie inaczej jest w przypadku aborcji. Ileż to razy można było usłyszeć, że chodzi o to, aby ktoś nie cierpiał, niby szlachetne tyle, że w imię uniknięcia cierpienia zadaje się jeszcze większe cierpienie skazując na okrucieństwo morderstwa. Widać to ewidentnie na przykładzie wrogości wobec manifestujących w obronie życia, kiedy niszczone są plakaty pokazujące jak wygląda to „miłosierdzie” i ta „wolność wyboru”. Dlaczego zwolennicy aborcji nie mogą znieść widoku rozerwanego na kawałki dziecka, jako efektu tego ich „miłosierdzia”, przecież powinni współczuć, zastanowić się? W Polsce mieliśmy ostatnio próbę legalizacji mordowania bezbronnych dzieci, a zwolennicy tego okrucieństwa chowali się za zielonymi plakatami z serduszkami. To też jest typowy przykład jak morderstwo próbuje się przedstawić opinii społecznej jako coś dobrego.

Już tylko na tych opisanych przykładach widać, że nazwa ma jednak znaczenie, tym bardziej w tak delikatnej materii jak życie ludzkie.

Temat wart jest pogłębienia, ale jak zawsze na zakończenie, jaką postawę Ojca zdaniem warto przyjąć, aby przeciwdziałać takiej przewrotnej mentalności?

Przede wszystkim formacja, czyli nie uciekać ani w ignorancję, ani nie dać się ogłupić propagandzie. Mieć odwagę zweryfikować to, co jest podawane w ładnym opakowaniu. Ta zdolność do weryfikacji, szukania prawdy jest przecież charakterystyką ludzi wolnych, dlatego przyjmijmy postawę ludzi wolnych i nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu.

Jako dla wierzących wyzwanie jest jeszcze bardziej wymagające: jeśli mówimy, myślimy, chcemy okazywać i żyć miłosierdziem to warto pamiętać, że to prawdziwe miłosierdzie nie jest w zasięgu tylko ludzkich możliwości, to nie jest chwilowa ckliwość. Odkrywanie Miłosierdzia u źródła, którym jest sam Bóg to naprawdę trudne, ale konieczne do podjęcia zadanie.

Dziękuję za rozmowę.

o. Paweł Pakuła CSsR – redemptorysta, licencjat z Teologii Biblijnej (absolutorium) na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Studia w Polsce, Argentynie i Włoszech. Były Dyrektor Sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Rzymie. Duszpasterz Akademicki, misjonarz w Argentynie, Włoszech, Niemczech Australii, duszpasterz Katolickiej Wspólnoty Biblijnej HODEGETRIA.

Rozmawiała: Małgorzata Uzarska

Koordynator Biura Sieci Pomocy Prawnej i Poradnictwa Obywatelskiego w Toruniu