Aktualności

Prawdziwe Dobro pochodzi od Boga – Kościół znakiem sprzeciwu. Rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR

Prawdziwe Dobro pochodzi od Boga – Kościół znakiem sprzeciwu. Rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR
Photo by K. Mitch Hodge on Unsplash
19 grudnia 2023 r.

Prawdziwe Dobro pochodzi od Boga – Kościół znakiem sprzeciwu. Rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR

Szczęść Boże! Witam Ojca ponownie i od razu zapytam jak wyglądają w Ojca ocenie ostatnie zapowiedzi i pierwsze działania nowego rządu w Polsce. Chodzi oczywiście o te zapowiedzi i działania wymierzone w ludzi wierzących. Jak Ojciec to postrzega z perspektywy i doświadczenia tego, z czym Ojciec się mierzył posługując w różnych krajach?

Szczęść Boże! Dziękuję za zaproszenie do podzielenia się obserwacjami i refleksją, tym bardziej, że to z czym mamy już teraz do czynienia po dojściu do władzy skrajnie lewicowych ugrupowań nie jest zaskoczeniem ani dla mnie ani też dla uważnych obserwatorów tego, co dzieje się na świcie…

… wejdę w słowo, jeśli można, zaintrygowało mnie to stwierdzenie o „skrajnie lewicowych ugrupowaniach”…

… oczywiście, że to są skrajnie lewicowe ugrupowania choć zakamuflowane pod szyldami i nazwami niekiedy wręcz prawicowymi. Polega to na tym, aby wielu, a najlepiej większość dała się zmylić hasłom, przynajmniej niektórych frakcji, a to podkreślających swoje chrześcijańskie korzenie, a to niby centrowe lub wręcz prawicowe poglądy. Nie zapominajmy, że to wszystko jest zabiegiem socjotechnicznym, podobnie jak obietnice wyborcze. Wszystko służy przejęciu władzy. Nie jest tajemnicą, że kampania wyborcza ma na celu przekonać ludzi do oddania głosów, a to za wybujałe obietnice, których nikt nie ma zamiaru realizować, a to znów, że poczujesz się kimś więcej, jakimś mega Europejczykiem, a nawet za kawałek pizzy i fałszywe poczucie decydowania o rajskiej przyszłości jak nas czeka, jeśli tylko oddamy głos na tę, a nie inną partię. W kampanii wyborczej chodzi o zagospodarowanie czy wręcz inwazje wyobraźni człowieka, tak by nie myślał racjonalnie, nie miał czasu na refleksję, na sprawdzenie podawanych haseł. Natomiast jeśli ludzie zdobyliby się na coś więcej, choćby na to, aby przypatrzeć się osobom, które pojawiły się na listach poszczególnych komitetów wyborczych, ich dotychczasowej działalności i zamiarom, które na czas kampanii wyborczej są głęboko schowane i przemilczane, to już nie byłoby takiego otumanienia ani szyldem partii czy hasłami wyborczymi, ale odkrywaliby to, co jest rzeczywiście. Jeśli tak udałoby się popatrzeć, to nikt nie miałby wątpliwości, że obecna tzw. koalicja rządząca, to ugrupowania skrajnie lewicowe.

Przypominam sobie pewną opinię wyrażoną przez osobę zacną, księdza z dorobkiem naukowym, który wyraził się dosyć niefortunnie, że kandydat na premiera „też jest katolikiem” co, jak nie trudno sobie wyobrazić spowodowało fale dosyć mocnych komentarzy. Mogę się domyślać, że chodziło o takie dyplomatyczne przypomnienie samemu zainteresowanemu, że jest ochrzczony i nauczanie Kościoła katolickiego obowiązuje go również w życiu politycznym, jednak trzeba powiedzieć jasno, że dzisiaj takie oczekiwania są złudzeniami. Ktoś takiego pokroju, który całe życie żył z dala od Kościoła, a teraz nagle będzie brał pod uwagę nauczanie tegoż Kościoła? To już nie ma żadnych podstaw. Choć wielu nie dokonało formalnej apostazji to jednak ich słowa i czyny wyrządzają jeszcze więcej szkody aniżeli ta formalna apostazja. Pojawiają się np. deklaracje „ja też jestem katolikiem”, „ja też jestem katoliczką”, a jednocześnie podejmuje się działania jawnie sprzeczne z Ewangelią. To jest pusty slogan, coś w rodzaju triku socjotechnicznego. Z jednej strony mamy wzruszającą deklarację, a z drugiej działania wymierzone są na prześladowanie, tak Kościoła katolickiego i to we wszystkich aspektach, jak też destrukcji wymierzonej w człowieka i wspólnotę społeczną. Nie można bez końca wierzyć pustym hasłom i wiecznie się łudzić, że jest coś dobrego na lewicy, choć takie zapewnienia padają. Nie, nie było, nie ma i nie będzie nigdy prawdziwego dobra z lewej strony.

Myślę, że wielu by się z tym nie zgodziło i jednak doszukiwało czegoś dobrego nawet tam.

Owszem wielu by próbowało szukać na siłę „czegoś dobrego” lub w ogóle uznawać, że cokolwiek przyjdzie komukolwiek do głowy, to musi być dobre, ale czy nie jest to początkiem uznawania zła za dobro i wręcz negowaniem Boga jako źródła prawdziwego Dobra?

Przywołajmy biblijne kuszenia Pana Jezusa na pustyni. Pierwsza pokusa skierowana do naszego Zbawiciela przez szatana dotyczyła zaspokojenia tej podstawowej potrzeby jaką jest pokarm. Jezus odczuwał głód i przecież zawsze, w każdej epoce jest wielu ludzi cierpiących z braku pożywienia, co jest oczywistą niesprawiedliwością. W myśl tego szukania na siłę dobra we wszystkim, czy byłoby czymś złym, gdyby Jezus zamienił kamienie na chleby? W odpowiedzi pytanie: czy rzeczywiście nie mamy możliwości zapewnienia pożywienia potrzebującym? Odpowiedź znajdziemy choćby w śmietnikach, w podatkach na rzekome „ratowanie planety”, które windują ceny żywności, a planety i tak nie ratują. Takich przykładów można podać wiele. Chrystus na tę pokusę odpowiada: „Nie samym chlebem żyje człowiek lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych”. Źródłem prawdziwego Dobra jest Bóg, który jest Dobrem. Dobre jest to, co pochodzi od Boga, a nie to co organizacje, frakcje czy grupy wpływów ogłaszają jako dobre. Niestety doświadczenie wskazuje na niezmienną i tę samą zasadę: to nasze „ludzkie dobro”, jeśli nie jest zakorzenione w Bogu, to tak naprawdę w konsekwencji prowadzi do zła, do jeszcze większej niesprawiedliwości. Nawet osobiste doświadczenia nas tego uczą. Ileż razy zawiedliśmy się okazując komuś współczucie, pomagając, a później ta sama osoba czy ci sami ludzie „odwdzięczyli się” nam złem? Wystarczy nieco refleksji i weryfikacji naszych postaw, naszego podejścia do wielu sytuacji i spojrzenia na całość, jakie to przyniosło konsekwencje, aby się przekonać, że nie wszystko złoto co się świeci.

Pozwolę sobie jeszcze wyjaśnić głębszy sens tej pierwszej pokusy szatana, któremu nie chodziło wcale o troskę o głodujących ludzi na ziemi. Jezus Chrystus będzie obecny pod postacią właśnie chleba w Najświętszej Ofierze Eucharystycznej. Warto więc zadać sobie pytanie, czy nie była to pierwsza próba zredukowania Eucharystii do kategorii tylko symbolu? A rzeczywistej obecności Jezusa Chrystusa pod postacią chleba, do wytworu ludzkiej wyobraźni? Czytałem swego czasu wypowiedź jednego z kapłanów, który sugerował i wręcz dopominał się, aby w czasie procesji Bożego Ciała zamiast Ciała Jezusa niesionego w monstrancji, był niesiony bochenek chleba, bo przecież chodzi o pokarm codzienny.

Diabeł nie zrezygnował ze swoich planów i takie pokusy zasiewa wszędzie, nie omijając ludzi wierzących. Zredukowanie Kościoła do kategorii organizacji pomocy socjalnej jest marzeniem szatana. A przecież Kościół ma prowadzić do zbawienia, ku życiu wiecznemu w Domu naszego Dobrego i Miłosiernego Ojca w niebie, a nie w przytułku chwilowych ludzkich gestów, które albo szybko ulatują albo wręcz prowadzą do jeszcze większej nędzy i zniewolenia, a w końcowej konsekwencji do zatracenia wiecznego.

Szatan da wiele, aby zyskać dla siebie wszystko, potrafi człowiekowi dać i obiecać bardzo dużo, byleby tylko odciągnąć go od Boga, zamknąć mu drogę do zbawienia.

Czyli, według Ojca nie można dopatrywać się niczego prawdziwe dobrego w działaniach obecnych władz w naszej Ojczyźnie?

Zdecydowanie nie. Choć zapewne wielu będzie szukać na siłę czegoś dobrego. Będziemy zarzucani emocjonalnymi deklaracjami, wystąpieniami pełnymi frazesów, które będą miały ten jeden cel, aby przekonać do tego, że ktoś tam chce dobrze. Taka perspektywa nie rysuje się zbyt optymistycznie, ale tutaj jest przed nami ważny egzamin do zdania. Albo te namiastki wiary lub te fałszywe powierzchowności, które mylimy z wiarą, utracimy i wejdziemy na drogę dojrzałej, mocnej wiary albo popadniemy w bezsens i zgorzkniałość.

Jednak dużo się mówi o odzyskaniu zaufania społecznego Kościoła, o zanikaniu praktyk religijnych, braku powołań do kapłaństwa.

Tak, wiele się mówi i trzeba powiedzieć wprost, że niejako główny nurt współczesnego Kościoła, myślę tutaj o ludziach, nie o samej Ewangelii, która zawsze jest punktem odniesienia, nawet jeśli jakiś wpływowa większość w samym Kościele narzucała taką powierzchowność, czyli coś w rodzaju atrapy wiary, to jednak tak ja, jak i każdy człowiek wierzący musi weryfikować co się głosi. Dziś ważne jest nie kto głosi, ale właśnie co głosi. Wyznacznikiem autorytetu jest Prawda, a nie stanowiska czy tytuły. Oczywiście, że jest łatwej dojrzewać w wierze, gdy mamy takie pewne i niezachwiane autorytety, a wiec ludzi trzymających się Ewangelii i zdrowego nauczania Kościoła, jednak żyjemy w ciekawych i wymagających czasach. Takie zredukowane do tylko socjologicznego czy nawet psychologicznego wymiaru życie wiary tak naprawdę jest iluzją. Takiej wiary nie ma. Kult powierzchowności, który nas w dużej mierze opanował i który próbuje się narzucić, często właśnie pod hasłami psychologicznymi czy socjologicznymi prowadzi do wypłukania wiary z wnętrza człowieka. Tak socjologia, jak i psychologia, jak i każda inna dziedzina nauki, w tym również teologia mają swój sens i mogą być pomocne dla wiary, ale nie mogą jej zastępować. Trzeba przypominać, że mają one rolę służebną, a nie definiującą czy dominującą. Te aspekty, które Pani wymieniła, a które dziś słychać częściej niż Ewangelię, nawet w środowiskach kościelnych, choć naznaczone rzekomą naukowością, tak naprawdę niewiele z nauką mają wspólnego.

Trzeba zapytać: o jaką opinię publiczną czy też o zaufanie jakiego społeczeństwa mielibyśmy zabiegać? Na pewno nie chodzi o wspólnotę ludzi wierzących, którzy dopominają się wierności Ewangelii, bowiem dziś są oni stygmatyzowani i odrzucani jako jacyś ekstremiści pozbawieni ludzkich uczuć. Tak naprawdę chodziłoby o tych, którzy domagają się odrzucenia Ewangelii przez Kościół, sprawnych manipulatorów tejże „opinii publicznej”. Czy możemy stawać się niewolnikami ideologii i jej propagatorów?

Praktyki religijne w Kościele katolickim mają swój sens i rolę służebną na drodze pogłębiania i dojrzewania w wierze, ale czy ilość oznacza jakość? A może właśnie pod szantażem ilości, czyli tych statystycznych numerów i cyferek chodzi o to samo, czyli dostosowanie się do antyewanagelii tego świata?

O powołaniach do kapłaństwa już kiedyś rozmawialiśmy. Ja spotkałem się z szokującą praktyką tego, co można nazwać sabotażem wobec młodych, którzy rozważając swoje powołanie byli wręcz wściekle atakowani i to nie przez wrogów Kościoła, ale tych, którzy szumnie twierdzą, że głoszą na nowo Ewangelię.

Naznaczenie księży jako tych złych w Kościele pod hasłami walki z klerykalizmem, a jednocześnie klerykalizowanie świeckich. Sianie fałszywego przekonania, że księży brakuje… przecież dziś w Polsce jest około 34 tysięcy prezbiterów, a więc dwa razy tyle, co za czasów tak zwanej „komuny”. Pytanie: ilu jest tak naprawdę wierzących w Boga, a ilu, choć w coś wierzy, to jednak ich umysły i serca są bardziej zakorzenione w karierze, tytułach, stanowiskach, a może i dosyć perfidnej „łaskawości”, jakoby to oni robili łaskę Bogu i Kościołowi, że są księżmi? Ten akurat aspekt jest chyba najbardziej destrukcyjny, łatwo jest popaść w bezsensowne reformatorstwo, niewiarę, zgorzkniałość, no bo miało być tak wspaniale: prestiż, status społeczny, a nawet dobrobyt materialny, a tutaj się okazuje, że to wszystko pryska jak bańka mydlana i wierność Chrystusowi kosztuje. Myślę, że dziś już nie ma wątpliwości, że chodzi o walkę z kapłaństwem Chrystusowym, które jest w samym centrum Kościoła katolickiego. Robienie ze świeckich niby księży pod pretekstem „pomocy” i rzekomej odpowiedzialność za Kościół, jest niczym reklama cudotwórczych efektów pralki czy odkurzacza w reklamach komercyjnych.

Każdy z tych aspektów wymaga szczerej refleksji, ale do tego Kościół musi dojrzeć, a jak na razie wydaje się, że kierunek jest dokładnie odwrotny.

Czy to oznacza, że idą trudne czasy dla ludzi wierzących? Jak się z tym zmierzyć?

Moim zdaniem, czasy tak jak każde inne. To, co jest potrzebne, to między innymi przestać bujać w obłokach. Posłużę się tutaj odniesieniem do Dziejów Apostolskich. Pierwsza wspólnota jest tam opisana przez Świętego Łukasza w rozdziale drugim w sposób wręcz idealistyczny. Wielu dziś bierze ten opis za wzór Kościoła. Jednak Dzieje Apostolskie mają nie dwa, ale dwadzieścia osiem rozdziałów, a już w czwartym rozdziale Apostołowie trafiają do więzienia. W rozdziale szóstym Duch Święty pobudza św. Szczepana i tak kończy się definitywnie ta idylliczna wizja Kościoła. Ówczesna opinia publiczna już nie jest życzliwa, a wyznawanie Jezusa Chrystusa jak Zbawiciela oznacza prześladowanie i ofiarę z życia. Nie istnieje łatwa Ewangelia i też nie istnieje Kościół „lubiany” przez opinię publiczną. Tak jak Chrystus był znakiem sprzeciwu zgodnie z proroctwem Symeona, tak też i Jego Kościół ma te samą misję: bycie znakiem sprzeciwu w każdej epoce i każdych czasach. Kościół staje się słaby i niewiarygodny, gdy przymila się temu światu, a zyskuje moc i skuteczność, gdy powraca i trwa w Chrystusie.

Pozwolę sobie tytułem małego podsumowania: prawdziwym jest dobro, które od Boga pochodzi i w Bogu się rodzi, nawet jeśli na pierwszy rzut oka jest trudne. Pozory dobra odwrotnie, choć na początku pociągają, to jednak zawsze prowadzą do zła. Prawdziwym dobrem jest to, co prowadzi człowieka do zbawienia. Kościół trwając w Chrystusie zawsze będzie „znakiem sprzeciwu” wobec tego świata. Bycie wierzącym to dawanie świadectwa wierności Ewangelii i Chrystusowi, a nie działanie na wzór kapani reklamowych.

Trudne, wymagające, ale to właśnie nadaje sens życiu człowieka. Dlatego po raz kolejny warto przypomnieć: Chrystusem myśleć, Chrystusem patrzeć na to, co dzieje się w moim życiu i wokół mnie, Chrystusem uczyć się mówić i działać!

Dziękuję za rozmowę!