Aktualności

Świat w Kościele czy Kościół w świecie? Podróbki i złudzenia. Rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR

Świat w Kościele czy Kościół w świecie? Podróbki i złudzenia. Rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR
Photo by Akira Hojo on Unsplash
4 lipca 2022 r.

Świat w Kościele czy Kościół w świecie? Podróbki i złudzenia. Rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR

Szczęść Boże! Ostatnio rozmawialiśmy o znaczeniu jakie mają nazwy, zwrócił Ojciec uwagę na fakt promowania min. eutanazji i aborcji pod wrażliwymi i szlachetnymi hasłami miłosierdzia i współczucia. Skoro tak radyklanie zmienia się nazwy i treści pojęć, to chciałam zapytać czy da się zaobserwować również przenikanie tego trendu do Kościoła i jeśli tak, to jak to wygląda z perspektywy Ojca pracy misyjnej?

Szczęść Boże! Odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista, a przykładów można znaleźć bardzo wiele. Tak, takie tendencje mają miejsce również w Kościele i jest to czymś normalnym, choćby dlatego, że każde pokolenie odkrywając i dojrzewając w wierze zawsze wnosi, nawet tylko z punktu widzenia ludzkiego coś swojego. Każdy chce być oryginalny i tę oryginalność zamanifestować na zewnątrz, choć najczęściej powtarza się to, co już było, ale właśnie pod inną nazwą. Jest to coś w rodzaju nowego opakowania, ale zawartość ta sama. I trzeba dodać, jeśli zawartość jest inna, a chodzi o Ewangelię, to w tym wypadku, czyli Kościoła, wiary, apostolstwa mamy do czynienia z podróbką, zafałszowaniem czy mówiąc językiem „technicznym” z herezją, choć dziś preferuje się nie używać tego słowa „herezja” właśnie z tej racji, o której mówiłem.

Pozwolę sobie tutaj przytoczyć przykład rozmowy z młodym człowiekiem, który był członkiem jednej z bardzo wielu wspólnot, które dziś powstają w Kościele jak grzyby pod deszczu. W dosyć rozległym wywodzie wyjaśniał mi, że jego wspólnota to coś zupełnie nowego w Kościele, ze wszystkimi zaletami jakie ta nowość niesie. Zapytałem go więc, co zamierzają dalej robić, w jaki sposób się rozwijać. Odpowiedź był prosta: myślimy o konsekracji. Wtedy na spokojnie wyjaśniłem mu, że to już w Kościele jest praktycznie od zawsze, a zmieniały się tylko formy, sposoby dojrzewania do tego, co nazywamy konsekracją, a te dzisiejsze też już były nie raz podejmowane w Kościele. Przyznaję, ze rozczarowanie jakie widziałem na jego twarzy było ogromne. Jak to, to już było? To ktoś przed nami już tak żył? Niemożliwe! Dzięki Bogu udało się skierować rozmowę na to, co najważniejsze, a więc wiarę, dojrzewanie w wierze, odkrywanie powołania i poszukiwanie sensu wszystkiego w Bogu, a nie w tym, co człowiek wymyśli czy też, co człowiekowi się wydaje, że wręcz „stwarza”.

Tutaj trzeba by przypomnieć, że człowiek nie jest w stanie powołać do istnienia czegoś z niczego, to jest domeną tylko Boga. Człowiek jest odkrywcą, a jak wiadomo, dziś ten destrukcyjny egocentryzm sprawia, że wielu młodych ludzi, gdy dociera do nich, że nie są w stanie niczego „stworzyć”, ale w ramach ograniczonych przecież ludzkich możliwości mogą odkryć albo to, co już jest, albo najzwyczajniej zmyślać, tak jak jest to w przypadku niekończącej się listy płci, których i tak nie ma, przeżywa wtedy rozczarowanie Kościołem, wiara, a nawet samą Ewangelią i Panem Bogiem. Nierzadko próbują na siłę walczyć z rzeczywistością i wymyślać w nieskończoność fikcyjne pojęcia, koncepcje, niestety sterowani sprawnie działającym na tym polu i w tym środowisku ideologami, czy wręcz trzeba by powiedzieć fabrykantami niewolników. Tutaj mam na myśli propagatorów tzw. „Nowego porządku świata” czy też „piątej rewolucji przemysłowej”. Przy okazji zachęcam do zapoznawania się z publikacjami i wypowiedziami tak Klausa Szwaba, Juwala Noacha Harariiego i innych „bogów” współczesności, którzy już nie kryją się ze swoimi planami, choć skutecznie ukrywali swoje pomysły pod przykrywką „teorii spiskowych”.

Jednak, abyśmy nie odeszli za daleko od naszego pytania, dodam tylko, że ten młody człowiek, choć rozczarowany to jednak podjął przemyślenie i refleksję nad tym, po co jest w tej wspólnocie i o co, tak naprawdę chodzi w życiu Ewangelią. Nie znam jego dalszych losów, ale mam nadzieję, że udało mu się odkryć sens tego, co robi. Niestety, tutaj też trzeba dopowiedzieć, że bardzo wielu nie chce iść tą drogą dojrzewania i wzrastania w wierze, a upierają się przy wymyślaniu czegokolwiek oczekując, że będzie to pomysł wręcz zbawczy, a jeśli nie, to przynajmniej taki do „końca świata”. Czym to się kończy? Najczęściej przewracaniem wszystkiego do góry nogami i w najlepszym wypadku zamętem, jeśli nie ślepą destrukcją. A tam nie ma już nawet cienia Ewangelii i na próżno szukać obecności Boga. Liczy się tylko przeforsowanie własnych, zredukowanych wizji, interesów, wpływów. Dotyczy to tak pojedynczych osób, jak i całych wspólnot, grup w ramach tego co, przynajmniej do niedawna nazywano „Nowymi ruchami kościelnymi”. Dziś ta nazwa też wyszła już nieco z mody. I tutaj, nawet na tym jednym przykładzie widzimy, że te zmiany nazw nie tylko mają miejsce, ale dokonują się zgodnie z dosyć szybkim rytmem zmian z jakim mamy do czynienia współcześnie. I to niestety jest hałaśliwe. Tak, mniej lub bardziej świadomie przekierowuje się uwagę z Pana Boga, na mówiąc wprost, ludzkie ambicje i to te niezdrowe, utarczki, przepychanki, czyli na byleco.

Jest to ciekawa obserwacja i w rzeczywiści coraz częściej można się z takim fenomen spotkać. Jednak mnie chodzi bardziej o wpływ tego, co nazywamy „mentalnością tego świata” i przenikaniem tej mentalności do Kościoła właśnie poprzez nazwy i treści pojęć. Czy możne Ojciec podać choć jeden czy dwa przykłady?

Jednym z takich przykładów przenikania tej „mentalności tego świata” do Kościoła jest to, co stało się z pojęciem „Miłosierdzia”, które było i chyba jeszcze jest, jednym z ostatnich, jeśli nie ostatnim, które broni się przed zniekształceniem i spłyceniem. Święty Jan Paweł II nazywany jest papieżem Miłosierdzia, ale Miłosierdzia Bożego. Tutaj jest właśnie ten kluczowy szczegół nie tylko dla zrozumienia treści pojęcia „miłosierdzia”, ale chyba przede wszystkim dla kształtowania tej zdrowej postawy życiowej każdego człowieka. Przecież bez Miłosierdzia Bożego człowiek staje się gorszy niż zwierzę, co dziś nie tylko można zaobserwować w postawach ludzi na wszystkich poziomach społecznych, ale również w ustanawianiu prawa, które w imię „miłosierdzia” fałszywie pojętego nie tylko legalizuje, ale nakazuje nienawiść jako podstawowe prawo człowieka. Mam na myśli mordowanie nienarodzonych, które nazywa się miłosierdziem, eutanazję, które w ostatnim czasie holenderski minister zaproponował już dla dzieci poniżej 12 roku życia. Zawsze mówi się o miłosierdziu o uldze w cierpieniu, są łzy, emocje i wszystko co można sobie wyobrazić. Ale zamordowanie bezbronnej istoty pod sercem matki: czy można nazwać miłosierdziem? Pomoc w odebraniu sobie życia osobie schorowanej: czy tak wygląda ulga w cierpieniu?

Taki iście diabelski, podstępny i perfidny proceder możliwy jest między innymi dzięki zafałszowaniu tego, czym jest miłosierdzie. Świat przejął to pojęcie miłosierdzia odcinając je od źródła, czyli od Boga. A jeśli nie ma źródła to i nie ma strumienia. Święty Jan Paweł II wyraźnie i dobitnie wskazał na Miłosierdzie jako drogę na przyszłość, nie tylko dla Kościoła, ale dla świata, tyle, że on sam stanął u źródła, tak aby nie było wątpliwości, że jeśli myślimy, mówimy, chcemy żyć to trzeba zaczerpnąć ze źródła, od Boga. Natomiast to, co się stało po śmierci Świętego Jana Pawła II wyglądało tak, jakbyśmy nie dosłyszeli tego drugiego członu czyli, że nie chodzi o jakieś wymyślone czy też zabarwione ludzką ckliwością, uczuciami, emocjami miłosierdzie, które szybciej znika niż się pojawi, ale chodzi o jedyne i prawdziwe Miłosierdzie Boże. Jakże wielu wypełniało sobie usta słowem miłosierdzie, wręcz przekrzykiwaliśmy się ze światem, że my bardziej, my więcej, tyle że Pana Boga w tym nie było. Empatie, współczucie, czułość i można by wymienić wszystkie określenia jakie da się znaleźć w słowniku, ale nie było w tym Boga i nie było też miłosierdzia, tego prawdziwego. Może nie było w tym tej intencji, ale jednak wmówiono człowiekowi, że sam może wszystko, i że subiektywne, a nierzadko egoistyczne odczucia są kryterium wszystkiego i trzeba tylko sprawnie i skutecznie przekonać do tego cały świat, a nawet jeśli inni nie chcą się do tego przekonać to tak, jak to ma miejsce przy eutanazji czy aborcji, za pomocą środków prawnych legalizuje się, a powoli też będzie się wymuszać takie okrutne i wręcz bestialskie „miłosierdzie”. Niestety w samym Kościele takie podejście znalazło wielu entuzjastów, nie tylko wśród świeckich, ale też i wśród duchowieństwa. To bądźmy miłosierni odarte z Ewangelii odłączone od źródła, czyli od Boga zamienia się w okrucieństwo i nienawiść jaką trudno sobie wyobrazić.

Dziękować Bogu, że pojawiają się też promyki nadziei, tak jak choćby werdykt trybunału Konstytucyjnego w Polsce czy niedawne anulowanie prawa do mordowania nienarodzonych w Stanach Zjednoczonych Ameryki. To, co zafałszowano i zdegenerowano trzeba przywrócić na swoje miejsce i przede wszystkim, powrócić do źródła, do Boga i dopiero wtedy poznamy czym jest prawdziwe Miłosierdzie, Miłość, Nadzieja, Dobro, Prawda, Sprawiedliwość. Jest jedno źródło i jest nim Bóg, człowiek nie jest źródłem, człowiek albo czerpie ze źródła albo staje się koszem na śmieci.

Czy można jeszcze podać inny przykład tej inwazji nazewnictwa „światowego” w Kościele?

Warto zwrócić uwagę na choćby jeden taki przykład, dziś zyskujący dużą popularność. Chodzi o tak zwanych „liderów”. Stało się to nie tylko modne, ale postrzegane jako coś nowego, odkrywczego jest już szeroko stosowane. Tyle tylko, że jest to pojęcie obce Ewangelii i tym samym niewiele mające wspólnego z wiarą i Kościołem. W Kościele katolickim jedynym „Liderem” był, jest i będzie Jezus Chrystus, i dlatego jest papież, a nie lider, w diecezji jest biskup, a nie lider, w parafii jest proboszcz, a nie lider, w grupie, wspólnocie jest duszpasterz, a nie lider. Świadomość tego, że wszystko koncentruje się w osobie Jezusa Chrystusa jest fundamentalna, natomiast „lider” koncertuje wszystko wokół siebie, i z czasem, to ona czy też on stają się „bogiem” sami dla siebie i dla tych, którymi najpierw liderują, a następnie, aby utrzymać pozycję już manipulują. Mówię to, ponieważ spotkałem się z tym jeszcze pracując na misjach w Argentynie, w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, szczególnie w duszpasterstwie młodzieżowym taki trend dał znać o sobie. Na początku przypatrywaliśmy się temu, jak to będzie funkcjonować, ponieważ teoretycznie nie wyglądało to najgorzej, ale wiemy, że dziś teoretycznie to można i niewinność diabła uzasadnić, tyle że nijak ma się to do rzeczywistości. I podobnie było z tymi „liderami”. Z czasem stawali się tak wielkimi i ważnymi „guru” dla innych, tak że nie trzeba było długo czekać jak liderując wyprowadzali ludzi z Kościoła. Zawsze powodem było, że skoro to ja jestem liderem, więc wszystko co mówię i proponuję ma być traktowane jako „boskie”. Nierzadko powoływali się na Ducha Świętego i swój „bezpośredni kontakt” z Nim, inni na jakieś szczególne mądrości i dary, którymi zostali obdarzeni tylko oni lub inne tego typu „autoryzacje” reformatorskie. Przyznaję, że udało się odejść dosyć szybko od tego destrukcyjnego pomysłu, ale pracy było kilkakrotnie więcej, a efekty zranień ludzi wywarły swoje piętno na lata. Odbudowywanie danej grupy czy wspólnoty po takim liderowaniu kosztuje. Niestety wiele grup i wspólnot tak liderowanych opuściło Kościół, podobnie też rzecz miała się w Polsce jeszcze kilak lat temu, dziś już jest to temat tabu, nie wiem czy ze względu na powszechność tych wyprowadzek czy na sprawny kamuflaż tego tematu. Czasami przypomina to znane z czasów PRL „Partia tak, wypaczenia nie”. Jakkolwiek nie spojrzeć, jest to symptom kryzysu z jakim mamy do czynienia w Kościele, który u swoich podstaw ma odwrócenie się od Boga, a pokładanie całej nadziei, ze zbawieniem włącznie, we wszystkim co świat podrzuci. A świat nie podrzuca nam diamentów.

Tak już na zakończenie: skąd biorą się ci „liderzy”, może chociaż generalna wskazówka?

Tzw. Nowy porządek świata czy to, co coraz bardziej otwarcie funkcjonuje jako piąta rewolucja przemysłowa obiecująca wygodę, komfort i… niewolnictwo. Wspomniałem o tym na początku naszej rozmowy. To właśnie Klaus Szwab i jego ideolodzy forsują promowanie takich liderów, którzy tak naprawdę jako jedyni będą żyli w tej wygodzie i to do czasu. Warunkiem zastania takim liderem jest nie co innego, jak bunt przeciw Bogu, zredukowanie wszystkiego do przemijalnej ziemskiej rzeczywistości i to pod ścisłą kontrolą. Do niedawna, jak sam przyznał Georg Soros trzymano to w tajemnicy, a każda próba zdemaskowania tego planu była wyśmiewana jako teoria spiskowa. Dziś już Światowe Forum Ekonomiczne postrzegane jest, jako coś prestiżowego, a oficjalne spotkania polityków z ideologami przestawia się, jako wyraz uznania i prestiżu. A to, co może i powinno szokować to fakt, że na ostatnim Światowym Forum Ekonomicznym pojawił się przełożony jednego z katolickich zgromadzeń zakonnych zapewniając, że Kościół realizuje już wiele z wytycznych tej nowej totalitarnej dyktatury, która kamufluje się za niebiańskimi wizjami wygodnego życia. Niestety takim bagażem obciążeni są również ci „liderzy”, których promuje się w Kościele, a jaki będzie tego rezultat to wystarczy popatrzeć na historię.

Jakie wyjście, jakie lekarstwo?

Jak zawsze: Wrócić do Boga. Zafascynować się Bogiem, a nie złudzeniami tego świata.

Dziękuję za rozmowę!

o. Paweł Pakuła CSsR – redemptorysta, licencjat z Teologii Biblijnej (absolutorium) na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Studia w Polsce, Argentynie i Włoszech. Były Dyrektor Sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Rzymie. Duszpasterz Akademicki, misjonarz w Argentynie, Włoszech, Niemczech, Australii. Duszpasterz Katolickiej Wspólnoty Biblijnej HODEGETRIA.