Aktualności

Wiara zagrożona. Rozmowa z ks. Zdzisławem Wójcikiem, doktorem psychologii

Wiara zagrożona. Rozmowa z ks. Zdzisławem Wójcikiem, doktorem psychologii
Josh Applegate on Unsplash
20 marca 2021 r.

Wiara zagrożona. Rozmowa z ks. Zdzisławem Wójcikiem, doktorem psychologii

W świecie, w którym żyjemy jest wiele form grabieży w świątyniach, profanacji Eucharystii i relikwii, wybryków satanistycznych, wulgarnych ataków w mediach społecznościowych na Kościół, na papieża. Są to ataki na wartości najświętsze dla nas ludzi wierzących. Co się dzieje?

Jest takie zdanie w Ewangelii, kiedy Chrystus mówi: „To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33). W roku 1984, który był rokiem moich święceń kapłańskich, zamordowany został bł. ks. Jerzy Popiełuszko. Chociaż żyliśmy wtedy pod osłoną autorytetu papieża Polaka, to zdawałem sobie sprawę, że religia zawsze będzie jakimś znakiem sprzeciwu, a zatem także agresji. Z tej odległej perspektywy dzisiaj sam zadaję sobie pytanie, co się dzieje w katolickiej Polsce? Kim są ludzie, którzy ośmieszają religię, potępiają księży, profanują świętości, niszczą pomniki Papieża, malują ordynarne znaki na ścianach kościołów? Kim są ci ludzie?

Zwykły chrześcijanin może po prostu zapytać, gdzie jest nasz Bóg? Czy on Tego nie widzi, nie słyszy? A jeżeli to wszystko widzi i słyszy, to dlaczego nie grzmi? Dlaczego milczy? Przecież to jest ostatecznie Jego wartość, Jego sprawa.

Istnieją całe listy, kategorie, przykłady prześladowań chrześcijan w historii i w naszych czasach. Temat jest niezwykle rozległy. Różne są poglądy i opinie na zagadnienie ataków na Kościół, na hierarchów, na proboszczy i wikariuszy, na katechetów świeckich. Jako księdza dotyczy mnie to wprost jako proboszcza. Również z psychologicznego punktu widzenia jest to interesujące, bo nauka nie tylko potrafi opisać człowieka, ale także próbuje odkryć motywy jego działania. Myślę, że od strony naukowej mogłyby w tej materii wiele powiedzieć też inne nauki, jak choćby socjologia, ale podejście psychologiczne wydaje mi się tutaj szczególnie interesujące, zwłaszcza, gdy chodzi o przyczyny tej agresji.

Co według Księdza jest przyczyną ataków na Kościół, religię, na wiarę?

Moim zdaniem ta agresja związana jest z coraz powszechniejszym kryzysem wiary. Dlatego chciałbym raczej mówić o zagrożeniach niż o prześladowaniach. Tym zajmują się specjaliści i instytucje kościelne, a także państwowe i międzynarodowe organizacje w ramach swoich uprawnień i kompetencji. Uważam, że szanując każdego człowieka, kimkolwiek by nie był i po jakiej stronie by nie stał, lepiej więc będzie rozważyć problem zagrożeń niż prześladowań. Takie podejście bliższe jest psychologii, tzn. nauce o zachowaniu człowieka, o jego psychicznych możliwościach i ograniczeniach.

Skąd zatem taki kryzys wiary w dzisiejszych czasach?

Kryzys wiary stanowi poważne zagrożenie dla Kościoła, dla wiary, religii, dla chrześcijan, dla katolików. Lista przyczyn i uwarunkowań tego kryzysu jest ogromna. To, co według mnie jest tu charakterystyczne, to bałwochwalstwo dobrobytu i przekonanie, że życie trzeba przeżyć bez trudu i cierpienia, a zatem bożek wiecznej młodości, zdrowia i długowieczności. Następna przyczyna to iluzja, że nauka zastąpi religię. Są jeszcze inne zagrożenia, bo zarówno prawdę, jak i wiarę zalewają fale sceptycyzmu, relatywizmu i anomii.

Co to jest anomia i jakie są jej przejawy?

Anomia to zjawisko społeczne, które polega na rozpadzie powszechnie przyjętych norm i więzi społecznych. To również stan wyobcowania i dezorientacji jednostki. Samo słowo pochodzi z języka greckiego i oznacza „bezprawie”. Oznacza poczucie niepewności i bezcelowości, a w kontekście społecznym zatracenie lub zanik norm, brak poczucia odpowiedzialności (zarówno przed innymi, jak i różnymi instytucjami). Mechanizm jest prosty. Bardziej, czy mniej świadomie wielu rozumuje w ten sposób, że jeśli dotychczas obowiązujące normy nie przystają do nowej rzeczywistości, a nowe nie są jeszcze ukształtowane, nie wiadomo, jakie reguły powinny być obowiązujące. Jako, że człowiek adaptuje się do społeczeństwa na różny sposób, z których najbardziej destrukcyjny jest bunt i agresja, polegające na odrzuceniu norm i zasad, przy jednoczesnej chęci wprowadzenia własnych, wtedy łatwo reagować agresją na to, co święte i wymagające, a wybierać to, co lekkie, łatwe i przyjemne. To taka wolność rozumiana bez odpowiedzialności.

Powiedział Ksiądz o dobrobycie jako przyczynie niewiary, czy to nie przesada?

Pomimo powiększających się różnic w dochodach, faktem jest, że większości osób powodzi się coraz lepiej. A tak na marginesie sądzę, Kościół będzie musiał szukać dróg dotarcia nie tylko do biednych, ale też do ludzi cieszących się dostatkiem. Ale do rzeczy, bo nikogo nie można pomijać, ani ubogich ani zamożnych. Uważam, że wiele osób myśli kategoriami, jakie teraz przedstawię. Otóż niejeden zamożny człowiek sądzi, że może sobie zagwarantować szczęście tu i teraz. Nie ma on więc powodu, by zawracać sobie głowę odległą przyszłością i wiecznością. Ubogi też ma swoje racje. Burczenie w brzuchu może sprawić, że pewne subtelne dźwięki będą dla naszych uszu nieuchwytne. Aby myśleć o życiu po życiu, trzeba móc kupić choć trochę wolnego czasu na refleksję. Kiedy już jesteś pewny swego miejsca i przyszłości na tym świecie, wtedy możesz spędzić czas na kontemplacji, której przedmiotem jest inny świat. Nie chcę nikomu tych słów i tego sposobu myślenia przypisywać, ale sądzę, że bardzo wiele osób podpisałoby się pod tym obiema rękami. Na potwierdzenie tego sposobu patrzenia na sprawy wiary i religii mam własne doświadczenie duszpasterskie, gdyż wiele osób odkłada sprawy religijne, np. spowiedź na nieokreśloną przyszłość, według powiedzenia, że przyjdzie na to czas.

Jeśli dobrobyt przeszkadza w życiu religijnym, to może ubóstwo powinno pomagać?

Takich prostych zależności w życiu religijnym nie było, nie ma i nie będzie. Oczywiście, ubóstwo ma swoje szczególne znaczenie w życiu religijnym, bo przecież jest wartością, o której mówi sam Chrystus. Natomiast jeśli ktoś redukuje problematykę ubóstwa wyłącznie do stanu konta, to jest ubogi umysłowo. Ubóstwo przecież niejedno ma imię, od głodu fizycznego zaczynając, poprzez biedę umysłową na nędzy moralnej kończąc.

Czy zatem dobrobyt zagraża wierze i religii?

Tak, dobrobyt może rzeczywiście zagrozić religii. Stanie się tak, jeżeli sam przekształci się w quasi-religię – nową formę pogaństwa. Dzieje się tak wtedy, gdy zamiast niedzielnej Mszy Św.,  robienie zakupów staje się rodzinnym rytuałem; kiedy marnotrawienie czasu w Internecie wyprze chwilę ciszy na  modlitwę; gdy przeglądanie  stron elektronicznych i pism papierowych  zastępuje czytanie Biblii; kiedy dobra konsumpcyjne na telewizyjnym ekranie i na kartach krzykliwych magazynów odgrywają rolę świętego obrazka; gdy Internet i wieża hi-fi zajmują miejsce wyjątkowe i uprzywilejowane; kiedy zapał religijny przemienia się w gorliwość robienia pieniędzy, a sobkostwo i dogadzanie samemu sobie wypiera miłosierdzie.

Też zgadzam się, że bałwochwalczy stosunek do posiadania zagraża religii i wierze. Ale co jeszcze?

Może Panią zaskoczę, gdy powiem, że stosunek do zdrowia i długowieczności to kolejny z bożków. Nie siląc się na argumentację, że troska o zdrowie, dobrą kondycję fizyczną i psychiczną jest naszym obowiązkiem, chcę zauważyć, że zarówno zdrowie, jak i długowieczność stanowić może realne zagrożenie dla wiary. Dzieje się to wówczas, gdy  same stają się przedmiotem kultu. Przedkładanie doczesnego świata nad ten, który ma dopiero nadejść, kusi nowych bałwochwalców do obscenicznych działań z pogranicza makabreski, medycyny i fantazji naukowej. Ich owocem może być żałosny obraz starych ludzi udających wiecznie młodych, zdrowych i pięknych nastolatków.

Mocno powiedziane. Jakie są jeszcze przyczyny niewiary?

Sceptycyzm i relatywizm również wywołują negatywne skutki. Najgorszym dla religii momentem był krótki okres na Zachodzie – w XVIII i XIX wieku – kiedy to nauka zaczęła określać Boga jako „zbędną hipotezę”. W chwili obecnej nowe i wskrzeszone formy sceptycyzmu czynią wszelkie twierdzenia niewiarygodnymi – włączając w to naukowe i będące owocem świeckiego racjonalizmu. Żyjemy w cywilizacji wyczerpującego się zaufania, kiedy już niczego nie można być pewnym. Potężna naukowa kontrrewolucja XX wieku przewróciła do góry nogami uporządkowany model wszechświata, ten, który był naszym dziedzictwem. Zamiast niego otrzymujemy niespójny, chaotyczny model, złożony z elementów, które do siebie nie pasują. To, co widzialne, jak to, co niewidzialne, stało się jednakowo niepewne.

Czy jest jakaś nadzieja dla odnowy wiary?

Jest być może czymś paradoksalnym, że ten zarówno piękny, jak też dziwny świat stanowi miejsce, w którym jak sądzę, religia mimo wszystko ma szansę znakomicie się rozwijać. Ze wszystkich tradycyjnych źródeł pewności wiara jest najprawdopodobniej jedynym, które opiera się niszczącemu działaniu wirusów współczesności.

Jak powinien zachować się katolik, często przecież człowiek słabej wiary, wobec tej fali zagrożeń?

Sądzę, że na wszystkie zagrożenia odpowiedzią może być odwaga. Ta zaś nie może być brawurą, pozbawioną roztropności. Aby ochronić religię przed różnymi zagrożeniami, także przed fałszem nowych form synkretyzmu, potrzebujemy odważnych przywódców religijnych. Takich, którzy potrafią przeciwstawić się światowej próżności i którzy gotowi są zaryzykować przegraną w życiu doczesnym w imię Boga. Gdy będą się kierować prawdą, a nie upodobaniami ludzkimi – zasłużą na szacunek i zyskają wielu zwolenników, a przede wszystkim naśladowców. Wtedy wzór do naśladowania nie będzie wzorem niedoścignionym, a okaże się możliwy do zastosowania mimo licznych ograniczeń. Człowieka stać na wiele poświęceń i wyrzeczeń, ale mało kogo stać na czyny heroiczne. Nie można też wymagać i obciążać człowieka czymkolwiek, jeśli nie ma takich możliwości, np. osobowościowych. Tak więc na zagrożenia właściwą odpowiedzią może być nieustraszoność, rozwaga i wytrwałość.

Gdy mówi Ksiądz o odwadze, to myślę o Janie Pawle II.

Od śmierci naszego rodaka upłynęło już 16 lat, to sporo jak na dzisiejsze szybkie przemiany. Nietrudno zauważyć, że młode pokolenie coraz mniej pamięta, a nawet może nie znać osoby św. Jana Pawła II. Zanim rozpoczął się ten wspaniały pontyfikat, uważano, że papieże utracili swą potęgę na rzecz nowych, demokratycznych – czy choćby tylko soborowych – prądów Kościele. Jan Paweł II dowiódł, że papież wciąż może przewodzić Kościołowi zgodnie ze swoją własną wizją – wbrew politycznym, ekonomicznym i społecznym trendom. Był on bezkompromisowy w kwestii priorytetu spraw boskich nad doczesnymi. Kiedy rozpoczynał swój pontyfikat, jego sprzeciw wobec komunizmu wydawał się śmiechu wart. Jego krytyka nieograniczonego kapitalizmu nie dla wszystkich była do przełknięcia. Papież popierał modernizację, kiedy oznaczała  zaangażowanie świeckiej potęgi dla dobra Kościoła – i z radością witał niekatolików uczestniczących w tym dziele. Był przeciwny modernizacji, gdy ta oznaczała poparcie dla świeckich mód. Program papieża – „umiłowanie naszego wieku i zbawienie go” – promieniowało niezwykłą siłą swojej szczerości.

A co Ksiądz sądzi o zagrożeniach ze strony zabobonów, sekt i quasi-religii, które plenią się dość mocno?

Szkoda miejsca i czasu na takie sprawy jak spirytyzm, ruch New Age itp. Ale to, że nawet świeckie ruchy przybierają na poły sakralne formy, pozwala niektórym badaczom tych zagadnień uświadomić sobie, że religia jest niezbywalną częścią ludzkiego bytu. Możemy starać się od niej odżegnywać jako jednostki, lecz społeczeństwa wydają się niezdolne do życia bez religii. A przynajmniej społeczeństwu to się jeszcze nie udało. Ocean kolektywnych doświadczeń byłby niemożliwy do przepłynięcia, gdybyśmy nie dysponowali okrętem wyposażonym w porządny maszt, żagiel i flagę. W tej roli – prawdopodobnie w zupełnie unikalny sposób – religia sprawdziła się najlepiej. Religia to droga, na której zyskujemy odziedziczoną mądrość. Bez niej ludzkość nie byłaby tym, czym jest. Religijne zachowania to część szkieletu kultury, którego nie można się pozbyć bez narażenia się na pewną katastrofę.

Czy ludziom wystarczy jakaś religia bez Boga?

Oczywiście, że imitacje religii w różny sposób i przy użyciu właściwej sobie mowy rozwijają się bardzo dobrze. Proszę spojrzeć krytycznie choćby na celebrację widowisk (pandemia to znacznie wyciszała) sportowych czy muzycznych z udziałem tysięcy „wiernych”. Nie będę tego dalej rozwijał, naśladownictwo jest wyraźne. A odpowiadając wprost na pytanie: oczywiście, że nie ma religii bez Boga.

Czy taka argumentacja za niezbędnością religii jest wystarczająca i przekonująca?

Na wielu ludziach nawet najtwardsze argumenty na tę, czy inną stronę i tak nie zrobią wrażenia. Nie ma się co łudzić. Tu raczej konieczna jest nadzieja, a nie naiwny optymizm pozbawiony podstaw. Nadzieja nie wyklucza wątpliwości i z całą pewnością nie może wykluczyć zdrowego rozsądku. Gdybyśmy nawet najmądrzej sobie porozmawiali, napisali wiele artykułów itp. w obronie wiary i poczuli satysfakcję z wykonanego zadania, to nasze samozadowolenie mogłoby przypominać postawę „jakoś to będzie”, bo przecież Pan Bóg o wszystko zadba i wyprowadzi na prostą. Tak nie można testować Pana Boga.

Jeśli zatem religia jest czymś rzeczywiście koniecznym dla człowieka, to co sprawia, że tak jest w istocie?

Nie może tu chodzić o instynkt, ponieważ istnieją ludzie autentycznie niereligijni. Religia nie powstała też w rezultacie społecznej ewolucji. Teza taka nie byłaby logicznie przekonywująca, implikowałaby przecież, że uprzednio istniał etap bądź stan społeczeństwa, kiedy nie odczuwało ono potrzeby religii. Pogląd też, że religia jest czymś nieuniknionym i w jakimś sensie naturalnym, opiera się na fałszywym założeniu, że ma ona charakter powszechny. Tymczasem  uważam, że religia rozumiana w sposób właściwy – w kategoriach obejmujących wierzenia i związaną z nimi aktywność oraz żywe poczucie ludzkiej odpowiedzialności, wykraczające poza nasz świat – to naprawdę coś specyficznego w dziejach ludzkości.

Na czym w tym kontekście polega zagrożenie dla wiary?

Moim zdaniem największym błędem i jednocześnie zamachem na człowieka, a zatem także na wiarę i religię są poglądy i koncepcje redukcjonistyczne i deterministyczne. Chodzi o bardzo powszechne w  dzisiejszym świecie próby sprowadzenia wielowymiarowości człowieka do jednego, niższego wymiaru, np. tylko do instynktu, jakiegoś popędu, np. do erotyzmu. Uderzenie w Kościół i wiarę jest atakiem na człowieka i jego godność, która to pochodzi od Stwórcy, a nie zależy od jakiejś umowy czy dekretów.

Coraz częściej słyszy się takie oto stwierdzenie: Wierzę w Boga, ale nie wierzę nauczaniu Kościoła. Czy takie myślenie jest groźne, a jeśli tak, to dla kogo? 

Można to niebezpieczne zjawisko określić mianem wiary prywatnej, czyli ilu ludzi, tyle religii. A zatem już nie jedna religia, czy nawet kilka światowych, tylko wielość religii „indywidualnych”. Ale to nonsens – szczególnie teraz, gdy głupota została uświęcona przez postmodernistyczną doktrynę, zgodnie z którą czyjakolwiek opinia jest równie dobra jak każda inna. Ludzie, którzy mówią, że wierzą w Boga, ale nie wierzą w nauczanie Kościoła, papieża, rzadko kiedy są w stanie w logiczny sposób dać wyraz temu, w co wierzą. To jest gorsza forma egotyzmu, która wywyższa swój własny punkt widzenia tylko z tego powodu, że jest on własny. Za taką „niby wiarą” idzie oczywiście cały bagaż wyborów i konsekwencji moralnych i społecznych. Ludzie, którzy twierdzą, że nie uczestniczą w zbiorowych aktach religijnych, ale mimo to czczą Boga na własny sposób, rzadko mają po temu inny powód niż własne lenistwo czy kaprys.

Słuchając ludzi krytykujących Kościół, księży i religię zastanawiam się, jak powinnam jako osoba wierząca i katoliczka w takiej sytuacji postąpić?

Przede wszystkim proponuję, by od krytyki form religijnych odróżnić krytykę samej religii. Przez krytykę religii należy rozumieć tę radykalną krytykę, która uderza w sam fundament wiary, próbując dowieść, iż wiara w Boga to jedynie ułuda człowieka. Wszystkie odmiany tej krytyki w gruncie rzeczy sprowadzają się do jednej i tej samej tezy, że nie Bóg stworzył człowieka, lecz człowiek stworzył sobie Boga. Rzecz jasna, że osobom mocno wierzącym łatwiej poradzić sobie z różnymi formami krytyki tego, co dotyczy wiary i Kościoła. Inaczej się ma sytuacja z ludźmi słabej wiary. I choć jedni i drudzy zasadniczo pozostają wierni swoim przekonaniom, to jednak czują dyskomfort. To jest tak, jakby ktoś wpuścił do ucha pchłę, której nie można się pozbyć. Ważne jest też, skąd pochodzi ta krytyka, czy od ateistów czy też ze strony samych katolików.

Ludzie rozumni i dobrej woli zdają sobie sprawę, że w samym Kościele nie brakuje rozczarowania, rezygnacji, oziębłości i połowiczności, a także, niestety, krzywdy, zakłamania i grzechu.

Nie można też ludzi, którzy w dobrej woli szczerze krytykują Kościół, posądzać o to, że życzą Kościołowi, religii i chrześcijanom jak nagorzej. Ale nawet w dobrej woli łatwo nakreślić obraz zbyt ponury, a przez to jednostronny. Tak czy inaczej, nie należy panikować przed krytyką, ale też jej nie prowokować. Moim zdaniem krytyka rzeczowa i w dobrej woli nie tylko jest dopuszczalna, lecz wręcz niezbędna. Zawsze jednak pamiętajmy co rozumiemy przez Kościół. Z pewnością jest nim nie tylko tak zwany Kościół Urzędowy, czyli Kuria Rzymska, biskupi albo proboszczowie i jego wikariusze, lecz wspólnota wszystkich ochrzczonych, którzy wierzą w Jezusa Chrystusa. Ta wspólnota jest obecnie zalążkiem Bożego Królestwa, ale wystrzegajmy się stawiania Królestwa Bożego na równi z Kościołem. Wprawdzie Kościół jest głównie nastawiony na królestwo Boże, ale to właśnie oznacza, iż jeszcze nie osiągnął celu, lecz znajduje się w drodze. Chciałbym jeszcze dodać, że krytyka ludzi szczerze zatroskanych o Kościół może wyjść wszystkim tylko na dobre.

Wielu katolików przyznaje, że się dystansują zamiast się angażować, że są ostrożni zamiast być ludźmi dalekowzrocznymi, że bywają zrozpaczeni zamiast promieniować nadzieją, a często po prostu się boją.

Z całą pewnością nie przekonamy innych do naszej wiary, gdy ją zredukujemy do sprawy prywatnej albo gdy poprzestaniemy na zewnętrznej szacie chrześcijaństwa. Taka „prywatna wiara” – to sposób na to, aby nie przejąć się nauką Jezusa. Niestety skrycie wciąż przecież w jakimś sensie uduchowiamy naukę Jezusa, Jego Ewangelię, po to, by pozbawić ją wielkiej siły oddziaływania. Kościół staje się wtedy jakby środkiem nasennym. Nie gasić ducha – to płonąć ogniem wiary, to być ogarniętym płomieniem nadziei, trawionym żarem miłości. Zachowujemy dystans, żeby tylko nie przeskoczyła żadna iskra. A jeśli już przeskoczy, to robimy wszystko, żeby rozniecony przez nią ogień ledwie się tlił. Czujemy bowiem instynktownie, że ten, kto tym ogniem płonie, łatwo okrzyknięty zostanie nawiedzonym zapaleńcem i narazi się na gniew tych, którzy czują się powołani do gaszenia pożarów.

Czy da się pogodzić Ducha Bożego z duchem czasu?

Nie. Kto kieruje się Duchem Bożym, ten nieuchronnie sprzeciwia się duchowi czasu. Duch czasu usprawiedliwia polityczną kalkulację i dwulicowość, stawia na niepewny pokój i wygodne ścieżki. Duch Boży zaś wstrząsa, domaga się prawdy i ukazuje ścieżki strome. Duch czasu zabiega o „święty” spokój. Duch Boży zaś wznieca święty niepokój. Duch Boży nie idzie na żaden kompromis z duchem czasu. Chrześcijanie pragnący podporządkować Ducha Bożego duchowi czasu podobni są do migoczącej świecy, którą zdmuchuje najlżejszy nawet powiew wiatru – a przecież powinni płonąć ogniem, który wicher dopiero naprawdę roznieca. Gdzie duch czasu wypiera Ducha Bożego, tam chrześcijaństwo traci swój chrześcijański walor.

Na koniec naszej rozmowy o zagrożeniach wiary, chcę zapytać, czy taka nauka jak psychologia może coś przewidzieć w kwestii przyszłości?

Wiele doniesień naukowych i popularnych mówi o tym, że rośnie liczba chorych psychicznie, cierpiących z powodu depresji, nieszczęśliwców nie umiejących dać sobie rady z sobą i życiem. Dołączają się do tego, jako skutki wysokiej cywilizacji, niszczenie przyrody, zatruwanie wody i powietrza, wreszcie różne kataklizmy i pandemie. Wizja to apokaliptyczna, ale prawdziwa. Szuka się środków zaradczych, lecz mimo coraz lepszych warunków życia materialnego i coraz większych osiągnięć naukowych w dziedzinie wychowania i religii człowiek karłowacieje psychicznie. Ujawnia się coraz wyraźniej, że oszałamiający wprost rozwój wiedzy, zwłaszcza technicznej, może stać się wrogiem rozwoju psychicznego człowieka. I jeśli nie nastąpi odrodzenie duchowe, to ludzkość dorowadzi się do zagłady albo zamieni człowieka w bezdusznego, pozbawionego indywidualności robota. Gdy mówię „duchowe”, mam raczej na myśli to, co religijne, czyli coś znacznie wyższego niż tylko emocjonalne, estetyczne, uczuciowe i intelektualne doznania czy przeżycia.

Czy odrodzenie duchowe i religijne jest możliwe?

Nie tylko możliwe, ale wręcz przewidziane w planach rozwoju wszechświata. Będzie to powrót syna marnotrawnego do Ojca miłującego i przebaczającego. Powrót do wiary. Wiara daje bowiem wierzącemu uporządkowany obraz świata i przez rozpalającą miłość ożywia otępiałe wnętrze psychiczne człowieka. Wskazuje mu sens i daje radość życia, mimo nieuniknionych trudności, zagrożeń i cierpień związanych z rozwojem.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Małgorzata Uzarska

Koordynator Biura Sieci Pomocy Prawnej i Poradnictwa Obywatelskiego w Toruniu