Aktualności

„A NOC TAK JAK DZIEŃ ZAJAŚNIEJE” - rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR

„A NOC TAK JAK DZIEŃ ZAJAŚNIEJE” - rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR
Mohamed Nohassi on Unsplash
24 grudnia 2020 r.

„A NOC TAK JAK DZIEŃ ZAJAŚNIEJE” – rozmowa z o. Pawłem Pakułą CSsR

Moim rozmówcą jest o. Paweł Pakuła, redemptorysta. Z tego, co wiem pracował Ojciec w różnych częściach świata.

Tak, to prawda, jestem misjonarzem. Moje powołanie zrealizowałem na różnych kontynentach i w różnych kontekstach misyjnych i duszpasterskich od Argentyny poprzez Włochy, Niemcy i Australię z krótkimi przerwami w Polsce i misjami w innych krajach. Warto zaznaczyć, że ta różnorodność nie ogranicza się tylko do wymiaru geograficznego, bowiem dziś zdolność przemieszczania się, zmiany miejsca pobytu jest, a przynajmniej do niedawna była w zasięgu niemal powszechnym. Tutaj trzeba mieć na uwadze ten aspekt globalizacji i zmian dokonujących się w mentalności ludzi, tak wierzących jak i niewierzących a te na przestrzeni tych ponad 25 lat mojej pracy misyjnej dokonują się szybko i dosyć chaotycznie. Dlatego ten aspekt geograficzny nie jest już dominującym, choć nadal ważnym.

Czyli zgodnie z tym klasycznym rozumieniem, takie „prawdziwe misje” to chyba tylko w Argentynie?

Przez wiele osób tak to jest postrzegane, ale dziś trzeba już uznać, że tak jak wspomniałem, zbyt wiele się zmienia i to w szybkim tempie i dlatego nie zgodziłbym się z takim pojmowaniem misji. Jest to trochę takie nostalgiczne, nacechowane romantyzmem wyobrażenie misjonarza przemierzającego niedostępne tereny dżungli w poszukiwaniu tubylców nieznających Pana Jezusa i choć zdaję sobie sprawę, że jako misyjne wciąż uważa się tylko kraje uznawane za biedniejsze ekonomicznie, co też wiąże się z niebezpieczeństwem zredukowania posługi misyjnej Kościoła do wymiaru materialnego wsparcia, to jednak nie można zapominać, że podstawowym zadaniem Kościoła jest głoszenie Zbawienia. Oczywiście, ten aspekt wsparcia materialnego też jest ważny, tyle że jeśli nie zadbamy o wiarę ludzi z krajów zasobniejszych to z czasem, kto będzie pomagał tym biedniejszym? Jak mówi przysłowie „ z pustego i Salomon nie naleje”.

Oznacza to, że kraje misyjne to już nie tylko Afryka i Ameryka Południowa?

Zdecydowanie tak, trzeba dostrzec, że kraje tak zw. „zachodu” to obszary misyjne a warto się zastanowić czy dziś nie powinny być one już jednym z priorytetów tego misyjnego wymiaru Kościoła, choć do tego Kościół musi jeszcze dojrzeć. Zdarza się coraz częściej, że właśnie na tych obszarach, ludzie z wielkich miast nazywanych przecież współczesnymi dżunglami, dzikszymi od tych przyrodniczych, nie wiedzą nic o Jezusie i Ewangelii a Kościół postrzegają jako instytucję muzealną. Między innymi, dlatego potrzebne jest zupełnie nowe spojrzenie, coś w rodzaju restrukturyzacji postrzegania i myślenia, które stałoby się podstawą do wypracowania nowego impulsu misyjnego, który wychodzi poza doczasową mentalność, utarte stereotypy, dostrzegając te „pustynie wiary” tam gdzie one są i nie wykluczając tych, którym nie rzadko zazdrościmy bogactwa materialnego, ale nie dostrzegamy ich nędzy duchowej. W Ewangelii to już jest, trzeba to tylko odkryć.

Widzi Ojciec konieczność zmiany mentalności, czy chodzi o tak zwane „dostosowanie się”, o którym dziś coraz częściej słyszymy w Kościele?

W dżungli, tej klasycznej, przyrodniczej człowiek, aby przeżyć musiał myśleć, wierzyć, czuć, szanować doświadczenie poprzednich generacji, rozwój dokonywał się powoli, ale na solidnym fundamencie kontynuacji, czerpania z bogactwa tego, co wypracowano wcześniej. Natomiast we współczesnych „dżunglach” wielkomiejskich i nie tylko wielkomiejskich, gdzie życie toczy się w zawrotnym tempie, a wymiar wirtualny zdominowała rzeczywistość, od człowieka wymaga się nie używania rozumu, porzucenia wiary, bazowania się tylko na sztywnych narzucanych pod presją i szantażem schematach wręcz dzikim instynkcie przeżycia kosztem innych, gdzie drugi człowiek jest tylko rywalem i wrogiem, czego wyrazistym przykładem jest np. Konwencja Stambulska, tradycje i doświadczenie poprzednich generacji są niszczone w imię fałszywego postępu. Takich charakterystyk można by wymienić jeszcze wiele. Niestety podobnie sprawa ma się z koncepcją „accomodamento” czyli „dostosowania się” do realiów współczesnego świata jaka kształtuje się w Kościele Katolickim.  Mówiąc skrótowo: używanie współczesnych osiągnięć techniki jako narzędzi ewangelizacji, docieranie do człowieka tam, gdzie ta współczesna dżungla go wyrzuciła a więc na śmietniku egzystencjalnym jest koniecznością i tutaj „accomodamento” jest wręcz niezbędne, natomiast coraz częściej można zaobserwować „dostosowywanie się”, ale do ideologii antyewangelicznych w imię fałszywej solidarności i empatii z człowiekiem. Jest to trochę podobne do szukanie skarbów na wysypisku śmieci. Rezygnuje się z podstawowych wartości ewangelicznych zamiast głosić je na nowo i w nowy, coraz bardziej docierający do człowieka sposób. Zamiast uczenia myślenia desperacko szuka się kwadratowych schematów, magicznych haseł, opartych nie na refleksji i weryfikacji, ale na lęku i strachu, które są narzędziami niewolniczego podporządkowania. Człowiek przestał być odkrywcą a stał się „wymyślaczem” absurdu. Dominuje powierzchowność i spłycanie wszystkiego, coś w rodzaju: głosimy ewangelię jako hasło, ale w środku zawartości albo nie ma albo są to degenerujące antywartości współczesnych ideologii, którym wręcz próbuje się nadać status boskości. Desperacko łapiemy się czegokolwiek oczekując cudu bez wiary w Chrystusa a sama wiara zredukowana jest do zmiennych i fantazyjnych wyobrażeń, odczuć. Mamy do czynienia z powolnym fenomenem „żebractwa” Kościoła wobec mentalności tego świata. Warto tutaj przypomnieć słowa Sługi Bożego Kard. Stefana Wyszyńskiego „to nie Kościół ma się dostosować do tego świata, ale to świat powinien dostosować się do Ewangelii”. Słowa wypowiedziane wiele lat temu, ale wciąż aktualne.

Czyli mamy do czynienia z nowymi peryferiami Kościoła?

Można tak to nazwać podejmując myśl Papieża Franciszka a jeszcze pełniej odpowiadając na wezwanie Św. Jana Pawła II, który już kilka dekad temu starał się obudzić „wiosnę Kościoła” i zachęcał do podjęcia nowej ewangelizacji na całym świecie, nie wykluczając nikogo, również tych „bogatych” materialnie, ale coraz bardziej ubogich w wartości i zagubionych w świecie, który wyrzucił Boga z przestrzeni publicznej a teraz narzuca wykorzenienie wiary w każdej sferze życia. Jednak patrząc na to, w jakim kierunku idzie dzisiejszy świat to chyba trzeba mieć na względzie fakt, że to chrześcijaństwo a szczególnie Kościół Katolicki spycha się na peryferie tego świata a przynajmniej narzuca się taki obraz rzeczywistości, że chrześcijaństwo jest wrogiem rozwoju, postępu i człowieka. Wielu w to wierzy niestety również w Kościele. Tutaj trzeba zauważyć fenomen zredukowania Kościoła do poziomu wspólnoty ludzkiej, bez Boga, a taki Kościół nie istnieje. Kościół to Chrystus. Bez Chrystusa stajemy się bezsilną i bezimienną grupą ludzi podatną na manipulacje.

Wróćmy jednak do misji. Doświadczenie pracy misyjnej w tak różnych kulturowo i mentalnie środowiskach musi być ubogacające?

W rzeczy samej, jest ubogacające, ale też jest to nie lada wyzwanie. W każdym kraju inna mentalność, inna historia inny sposób przeżywania wiary. Mogę powiedzieć, że mam przywilej doświadczenia Kościoła Powszechnego i to właśnie tam, gdzie Kościół żyje wiarą a więc bardziej wśród ludzi aniżeli w tym wymiarze strukturalnym. Niemniej jednak każdy wymiar Kościoła jest potrzebny i spełnia swoją rolę. Bez struktury nie byłoby możliwe dotarcie do tych najodleglejszych zakątków świata.

Tym najodleglejszym zakątkiem świata gdzie Ojciec dotarł jest chyba Australia?

Niewątpliwie, Oceania to był ostatni kontynent, na który udało się dotrzeć. Pracowałem tam od 2014 do 2016 roku, na więcej przełożeni nie zezwolili a szkoda, bo pole pracy imponujące, starczyło czasu na rozeznanie rzeczywistości, choć Pan Bóg i tak swoje zrobił. Australia, choć dziś jest już w zasięgu podróżników, wiemy i słyszymy o Australii coraz więcej, to jednak wciąż są to antypody. Wyjazd do Australii to trochę tak jak wyprawa na krańce świata. Zresztą sami Australijczycy mają tego świadomość, choć dziś dystans liczony w kilometrach nie jest czynnikiem decydującym, nawet biorąc pod uwagę obecne utrudnienia związane z tzw. „pandemią”.

A jaka jest sytuacja Kościoła Katolickiego na antypodach?

Generalnie, na dziś dzień, bez wdawania się w zbyt szczegółowe analizy, myślę że fakt, iż są to antypody świata nie robi wielkiej różnicy. Gdy natomiast spojrzymy na historię, różnica jest znacząca. Jeden z księży australijskich zauważył ciekawą rzecz, którą warto się podzielić. Otóż Australia w odróżnieniu do Ameryki nie przeżyła tego, co możemy nazwać „aktem fundacyjnym”. O co tutaj chodzi? Jak wiemy, odkryciu Ameryki przez Kolumba towarzyszyła obecność Kościoła. Zaraz po wylądowaniu na Santo Domingo odprawiono Mszę Świętą i tak też było za każdym razem, gdy odkrywano każdy skrawek nowej ziemi. Nie ma wątpliwości, że od samego początku odkrywaniu nowego kontynentu towarzyszyła jednocześnie Ewangelizacja. W przypadku Australii tak nie było, bowiem pierwszymi przybyszami byli zesłani więźniowie i dopiero po wielu latach zaczęli przybywać zwykli osadnicy, byli to głównie anglikanie. Odkrywaniu Australii nie towarzyszył, więc jednoczesny proces Ewangelizacji.

Ameryka naznaczona jest też objawieniami Matki Bożej w Guadalupe.

Tak, i to też jest istotne, bowiem kolejnym czynnikiem w przypadku Ameryki są właśnie objawienia Matki Bożej w Guadalupe, które sprawiły, że w ciągu 6 lat nawróciło się ponad 10 milionów tubylców a sama obecność Maryi z Guadalupe do dziś promieniuje na cały kontynent Amerykański. Australia tego nie doświadczyła.  Można wiec powiedzieć, że Australia jest wciąż „oczekująca” na taki „akt fundacyjny”, również w tym wymiarze potwierdzenia obecności Maryi, tak jak to miało miejsce w Europie (Lourdes, Gietrzwałd, Fatima), Ameryce (Guadalupe), Azji (Akita) czy Afryce (Kibeho). I choć są to objawienia prywatne, niemniej jednak taka namacalna obecność tego, co od Boga, ma duży wpływ na rozkrzewianie wiary.

A święci i błogosławieni? Czy jest jakiś święty Australijczyk?

To jest bardzo trafna obserwacja. Jest jedna Święta Australijka Siostra Mary MacKillop, (1842-1909) beatyfikowana 19 stycznia 1995 przez Św. Jan Paweł II, a kanonizacji dokonał papież Benedykt XVI w dniu 17 października 2010. Tak tylko jedna. I choć zapewne ludzi głęboko wierzących, którzy żyli Ewangelią nie brakuje to jednak fakt, iż do tej pory zdołano ukazać światu tylko jedno takie świadectwo też wiele nam mówi. Dlatego brak tego „aktu fundacyjnego” czyli takiego mocnego punktu oparcia, odniesienia do rzeczywistości wiary sprawia, że patrząc na Australię wciąż jeszcze wypatrujemy tego początku. Choć trzeba też brać pod uwagę, że Bóg prowadzi wszystko sowimi drogami i nie zawsze i nie wszędzie musi być tak samo.

Jednak struktury Kościoła są dobrze zorganizowane?

Oczywiście, i to trzeba zaznaczyć, że choć struktury Kościoła są dobrze zorganizowane, jest sieć parafii, podejmuje się pracę ewangelizacyjną z aborygenami, tworzone są Sanktuaria, tak jak choćby jedno z najnowszych Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Keysborough (Melbourne). To jednak np. ruch pielgrzymkowy, myślę tutaj o pieszych pielgrzymkach, jest raczej sporadyczny i spontaniczny a w Europie mamy przecież bogatą tradycje pielgrzymek jak choćby Szlaki Świętego Jakuba czy pielgrzymki na Jasną Górę w Polsce. Z mojego doświadczenia pracy w Argentynie pamiętam wielomilionowe pielgrzymki piesze do Sanktuarium Matki Bożej z Lujan, miejsca bliskiego sercu Papieża Franciszka.

Skąd to wynika?

Zapewne jest wiele czynników, ale wymieniłbym cztery: Pierwszy to fakt, że Australia to kraj emigrantów, nie tylko w przeszłości, ale jest to rzeczywistość permanentna. Australia tworzona jest przez stały napływ ludności z zewnątrz. Bycie przybyszem sprawia, że człowiek nie jest jeszcze zakorzeniony w danej rzeczywistości. Pierwsze pokolenie jest mentalnie w kraju pochodzenia i zajmuje się przed wszystkim podstawowymi sprawami, zdobyciem pracy, utrzymaniem rodziny a więc osadzeniem się w nowej rzeczywistości, która zawsze pozostanie jednak obca. Tęsknota za swoimi tradycjami, zwyczajami, a nawet krajobrazem i wspomnieniami sprawia, że nie ma potrzeby rozwijania życia wiary tu i teraz, bardziej żyje się tym, co przywieziono ze sobą. Drugie pokolenie często odcina się od tego, czym żyją ich rodzice i próbuje utożsamiać się z miejscową rzeczywistością, jednak zakorzenienie jest często płytkie. Trzecie pokolenie natomiast szuka korzeni i można powiedzieć, że dopiero wtedy zaczyna się niełatwy proces kształtowania tożsamości z jednej strony ubogaconej tym, czym żyli przodkowie a z drugiej odnajdywaniem się w rzeczywistości aktualnej. Jeśli weźmiemy pod uwagę tempo zmian, jakie zachodzą w świecie to nie tylko trudno jest wypracować zdrowe tradycje, ale łatwo jest zagubić to, co wartościowe otrzymało się od przodków.

A pozostałe czynniki?

Te pozostałe czynniki, które warto mieć na uwadze to obszar, klimat i liczba ludności. Obszar samej tylko Australii jest porównywalny z obszarem Europy, natomiast liczba ludności to jedynie około 25 milionów mieszkańców. Życie skupia się głównie na wybrzeżu, ponieważ cała Australia to praktycznie pustynia a co za tym idzie klimat jest niezwykle uciążliwy. I tak np. osadnictwo Melbourne za pierwszym razem zakończyło się fiaskiem, ludzie nie wytrzymali warunków klimatycznych i udali się na Tasmanię. Dopiero za drugim razem udało się stworzyć stałe osiedla. Wpłynęło na to odkrycie bogatych złóż złota. Jednak zasiedlanie odbywało się stopniowo i powoli choćby ze względu na brak wody pitnej. Współczesna technologia ułatwia już rozwiązanie tego problemu, ale w niedawnej przeszłości była to bariera nie do przebycia. Znane jest powiedzenie, że Australia to 25 milionów ludzi, 40 milionów kangurów, 80 milionów owiec i miliardy much. Trudno sobie wyobrazić, aby w takim klimacie i przy takich odległościach urządzać pielgrzymki piesze np. z Port Darwin do Melbourne idąc przez środek pustyni Australijskiej 3672 km.

A dzisiejsza sytuacja Kościoła Katolickiego w Australii?

Aktualnie katolicy stanowią około 25% ogółu ludności i choć dziś jest to najliczniejsza grupa wyznaniowa to przez niemal cała historię Australii do roku 1986 dominowało wyznanie anglikańskie. Trzeba natomiast zaznaczyć, że dziś dają znać o sobie efekty wpływu neomarksizmu kulturowego nazywanego też antykulturą, który nie zapomniał o tych antypodach świata a można powiedzieć, że w Australii znalazł podatny grunt i to właśnie tzw. „niewierzący” w ostatnim spisie ludności okazali się najliczniejszą grupą społeczną.  Można powiedzieć, że Kościół Katolicki w Australii przechodzi przez te same trudności jak w każdej innej części naszego globu. Wobec wzrostu liczby katolików nasilił się proces spychania ich na margines społeczny, który można nazwać już prześladowaniem i to praktycznie w każdej sferze życia społecznego. Eliminowanie Kościoła z przestrzeni publicznej, podsycanie agresji wobec wszystkiego, co wiąże się z wiarą w Chrystusa, wrogość wobec takich wartości ewangelicznych jak szacunek do życia od poczęcia. To wszystko, czego doświadczają katolicy na całym świecie w różnej skali, ale mechanizmy są zawsze takie same. Nie zapominajmy, że jest to proces długoletni, a nawet wielowiekowy, którego efekty dają znać o sobie dzisiaj i będą miały wpływ na przyszłość.

Czyli mamy do czynienia z prześladowaniem w takiej wyrafinowanej i zakamuflowanej formie?

Tak można to wyrazić, ponieważ zawsze najpierw buduje się negatywne wrażenie, podsyca emocje a później to już tylko kwestia czasu, aby te prześladowania znalazły swoje uzewnętrznienie. W tym kontekście warto przytoczyć trzy przykłady, które według mnie obrazują najwyraźniej, w jaki sposób współcześnie doświadczamy prześladowania, jakie staje się udziałem katolików w Australii a jednocześnie ukazuje mechanizmy działania, które są podobne na całym świecie, również w Polsce.

Pierwszym jest to, co działo się wokół kard. Georga Pella. W Polsce znamy to już głownie z etapu końcowego, a więc procesu z wyrokiem skazującym, więzienia, apelacji, i wyroku uniewinniającego Sądu Najwyższego Australii, która obnażyła farsę całego śledztwa i samego procesu w pierwszej instancji. Jednak chciałbym zwrócić uwagę na to, co osobiście miałem okazję obserwować w czasie mojego pobytu w Australii. Wtedy to, na długo przed rozpoczęciem procesu w prasie i innych mediach pojawiały się artykuły na temat śledztwa prowadzonego przeciwko Kardynałowi Pellowi. Zaskakująco „dobrze poinformowani” dziennikarze opisywali sensacyjne odkrycia, które podawano jako pewne manipulując odpowiednio językiem, tak, że właściwie to czytając większość z tych artykułów można było dojść do wniosku, że to nie jest śledztwo, ale uzasadnienie wyroku skazującego, choć przypomnę, śledztwo było dopiero w początkowej fazie. Wszystko oczywiście na pierwszych stronach. Gdy interweniował sam kardynał dementując te insynuacje, zdarzało się, że zamieszczano przeprosiny, ale już nie na pierwszej stornie, ale gdzieś w środku gazety, małą czcionką.

A jak przyjmowali to ludzie wierzący?

W całym społeczeństwie odbijało się to szerokim echem powodując zamierzony efekt zniechęcenia do Kościoła przechodzący w otwartą wrogość. Również wśród ludzi wierzących miało to swoje efekty, przecież chodziło o bliskiego współpracownika Papieża. Niedowierzanie, wątpliwości, nie rzadko odejście od Kościoła, ale też rosnąca świadomość, że to jest kolejna odsłona prześladowania. Wzrastało przekonanie, że tak naprawdę to Kardynał już jest skazany a teraz trzeba wgrać do świadomości społeczeństwa ten „wyrok” zanim jakikolwiek proces się rozpoczął. Nie brakowało też ludzi świadomych, że skoro w taki sposób już „ogłasza się wyrok”, a opisywane rzeczy nie mają potwierdzenia w faktach to oznacza, że tak naprawdę nie ma żadnych dowodów. Uzasadnienie wyroku Sądu Najwyższego Australii to potwierdziło, jednak w świadomości ogółu „coś zostało” zgodnie z dobrze znana zasadą, że kłamstwo powtarzane 1000 razy zostaje uznane za prawdę. I taką zasadę stosuje się dziś na całym świecie. Prosty przykład: podając cztery informacje trzy są prawdziwe a jedna fałszywa, te prawdziwe mają za zadanie uwiarygodnić tę ostatnią fałszywą, która zasiewa wątpliwość. Później stopniowo zmienia się proporcje tak, że już tylko jedna informacja jest prawdziwa a reszta zmyślona lub fałszywa, nosząca znamię wiarygodności. Nie tylko nie ma już weryfikacji, ale z czasem presja jest taka, że trzeba przepraszać za wszystko, bo takie jest powszechnie dominujące, choć wykreowane odczucie społeczne. Tak umiejętnie sterowana i narzucana nachalnie propaganda ma za zadanie wymusić postrzeganie Kościoła Katolickiego w jak najbardziej negatywnym świetle a u samych katolików stworzyć poczucie wstydu za samo bycie katolikami.

Czy niosło to ze sobą jakieś konsekwencje w postawach ludzi?

Tak i to bardzo destrukcyjne. Nie zapominajmy, że na całym świecie stosowane są te same mechanizmy, ten sam sposób działania. Podsycanie negatywnych emocji, frustracji, ukierunkowanie całego odium na wiarę, ludzi wierzących i Kościół. Taka totalna negacja wszystkiego. I tutaj można przytoczyć ten drugi przykład odzwierciedlający to, już mniej zakamuflowane prześladowanie Kościoła. To podpalanie świątyń. Przed świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocy podpalano jeden z kościołów. Po moim przyjeździe do Australii takie fakty miały miejsce jeszcze dwukrotnie. Można sobie wyobrazić jak wyglądało przygotowanie Adwentowe czy Wielkopostne w sercach ludzi wierzących. Oczekiwanie na Boże Narodzenie czy Zmartwychwstanie Chrystusa a z tyłu głowy pytanie: czy teraz znów spłonie jakiś kościół. Zapewne wielu słabszych w wierze odsuwało się od uczestnictwa w nabożeństwach i Mszach Świętych, lęk jest łatwo zasiać, ale trudno wykorzenić. W Polsce obserwujemy podobną sytuację na bazie aborcyjnych protestów. Podsycanie negatywnych emocji i nawoływanie do podpalania kościołów. Na profilach grup, które pod hasłem wolności wyboru propagują mordowanie bezbronnych i niewinnych ludzi pojawiają się hasła; „Podpal lokalny kościół”. Jest to ten sam mechanizm stosowany tak w Australii jak i w innych częściach świata.

A ten trzeci przykład?

To dotyczy zmiany mentalności i odrzucenia tego, co Kościół Katolicki głosi, jako wartości nie tylko ewangeliczne, ale te ogólnoludzkie, dzięki którym człowiek jest człowiekiem. Posłużę się tutaj dwoma epizodami. Gdy głosiłem kazanie w Święto Świętej Rodziny, przypomniałem, że małżeństwo to jedna kobieta i jeden mężczyzna, którzy są mamą i tatą dla dzieci. Po kazaniu podszedł do mnie młody człowiek oburzony tym, że dyskryminuję gejów i lesbijki, grożąc, że to się może źle skończyć (zapewne chodziło o podpalenie kościoła). Dzięki Bogu nie doszło do podpalenia kościoła przed następnymi świętami, jednak sam fakt, że zwykłe potwierdzenie tego, co naucza Kościół Katolicki wywołuje taką reakcję mówi sam za siebie. Niestety u części ludzi obecnych na tej mszy Świętej, a więc deklarujących się jako wierzący, również powstał niesmak, że takie przypominanie nauczania Kościoła dzieli. To obrazuje jak bardzo degeneruje się mentalność również w części ludzi wierzących, którzy w imię złudzenia świętego spokoju gotowi są zrezygnować nawet z Ewangelii.

Drugi przykład mnie osobiście wprawił w osłupienie, kiedy młode kobiety w stanie błogosławionym przychodziły z płaczem relacjonując, że gdy udały się do lekarza na badania usłyszały sugestię: „usuwamy?”, a później wręcz musiały udowadniać, że naprawdę chcą urodzić dziecko. Trzeba było szukać w Melbourne normalnej przychodni, aby spokojniej donosić ciążę, bez konieczności stresu i udawadniania, że dziecko ma prawo się urodzić.

Tutaj mamy do czynienia z degeneracją mentalności, która zatacza coraz szersze kręgi do tego stopnia, że to, co normalne a więc małżeństwo, rodzina, wartość życia od poczęcia postrzegane jest jako nienormalne. Jest to kolejny efekt działania neomarksistowskiej antykultury czyli zmiany tak treści pojęć jak i totalnej destrukcji społeczeństwa. Takie wrogie nastawienie do tych podstawowych wartości jest efektem długofalowej propagandy, która przez lata wpływała na sposób myślenia. W Polsce doświadczamy tego między innymi w histerycznych protestach domagających się mordowania nienarodzonych dzieci według „wolności wyboru”.

Zmierzamy powoli do końca naszej rozmowy. Prześladowanie Kościoła jest dziś powszechne i dotkliwe, jak zmierzyć się z takimi formami współczesnego prześladowania?

Tak samo jak mierzyli się z takimi wyzwaniami ludzie wierzący w każdej epoce: Chrystusem! Warto przypomnieć, że wyznawcy Chrystusa zawsze byli prześladowani, przecież Ewangelia zaznacza to wielokrotnie, choćby w Kazaniu na Górze Jezus wyraźnie mówi „Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami” (Mt 5,11-12). Doświadczanie prześladowań, nawet tak zakamuflowanych a jednocześnie perfidnych jest oznaką wierności Chrystusowi. Jeśli Kościół będzie wierny Chrystusowi zawsze doświadczy prześladowań. Jednak nie wolno dać się zniewolić lękowi! Dlatego moim zdaniem nie koncentrujmy się zbytnio na prześladowaniach, ponieważ one i tak będą, ale bardziej na wiernym trwaniu przy Jezusie Chrystusie. Jeśli będziemy wpatrywać się w ciemność to jak ma nas przeprowadzić Światłość przez te ciemne doliny? Chrystus jest Światłością, Maryja to Światło przynosi, czyż człowiek wierzący może zwątpić w obietnice Boże? Nie wolno zapominać, że punktem odniesienia nie jest mentalność tego świata, nie są też nawet najbardziej okrutne prześladowania, ale właśnie Chrystus. Kościół to Chrystus a my na tyle jesteśmy w Kościele na ile jesteśmy zakorzenieni, zapatrzeni i wsłuchani w Chrystusa. Trzeba nam uczyć się myśleć Chrystusem, mówić Chrystusem, działać Chrystusem. On jest nadzieją, która nie zawiedzie!

 

O. Paweł Pakuła – redemptorysta, Licencjat (absolutorium) z Teologii Biblijnej na PUG, były Dyrektor Sanktuarium MBNP w Rzymie, duszpasterz akademicki, misjonarz w Argentynie, Włoszech, Niemczech, Australii.

 

Rozmawiała: Małgorzata Uzarska

Koordynator Biura Sieci Pomocy Prawnej i Poradnictwa Obywatelskiego w Toruniu

Oraz prośba o dodanie na koniec wywiadu „COPChr”: https://copch.pl/aktualnosci/posluga-w-kazachstanie-rozmowa-z-o-tomaszem-jakubczakiem-cssr