Aktualności

Nieść dobro. Rozmowa z o. Maciejem Ziębcem CSsR

Nieść dobro. Rozmowa z o. Maciejem Ziębcem CSsR
21 kwietnia 2021 r.

Nieść dobro. Rozmowa z o. Maciejem Ziębcem CSsR

Moim rozmówcą jest o. Maciej Ziębiec, redemptorysta. Posługuje Ojciec jako kapelan w Szpitalu Tymczasowym na Stadionie Narodowym. Czy to pierwsza tego typu posługa Ojca? Miał Ojciec wcześniej kontakt z chorymi?

Pierwszy raz mam do czynienia z posługą kapelana. Wcześniej, kiedy posługiwałem jako duszpasterz akademicki w parafii w Toruniu, miałem kontakt z chorymi podczas comiesięcznych odwiedzin chorych w naszej parafii. Każde wyjście do wiernych daje nam lepsze spojrzenie na potrzeby parafian, szczególnie przy osobach starszych uczymy się dostrzegać wdzięczność i prostotę. W pierwsze piątki miesiąca chorzy oczekiwali przyjścia kapłana, który przychodził wraz z sakramentami – pojednania i pokuty, Eucharystii, a także namaszczenia chorych. Na twarzach osób starszych można było dostrzec wdzięczność, nie tylko za tę posługę kapłańską, ale także za każdą codzienną, można rzec, zwyczajną czynność – krótką rozmowę, chwilę modlitwy. Jednak posługa kapelana wygląda trochę inaczej.

Czy mógłby Ojciec opowiedzieć jak najczęściej wygląda dzień posługi?

Ciężko znaleźć pewien schemat, ale od pewnego czasu staram się unormować mój dzień. Przede wszystkim próbuję zaczynać wcześnie rano, od godziny szóstej jestem już na nogach. Poranne modlitwy, śniadanie i jestem w drodze na Stadion Narodowy. Na początku posługi jeździłem koło południa do szpitala, nie chciałem bowiem przeszkadzać lekarzom – rano jest obchód, zmiana dyżurów i personel medyczny ma mnóstwo rzeczy do ogarnięcia. Jednak po pierwszym miesiącu zobaczyłem, że nie przeszkadzam nikomu, przeciwnie – wraz z personelem medycznym tworzymy świetny team – jestem potrzebny od samego rana! Im szybciej więc zaczynam dzień, to tym samym mam więcej czasu do czynienia dobra.  Szczególnie teraz, kiedy liczba chorych jest wysoka i mamy otwarte dwa piętra. Dni na Stadionie są długie, dlatego tego czasu potrzeba wiele, aby móc go poświęcić chorym. Po przyjeździe od razu udaję się na tzw. strefę brudną, po wyjściu Msza Święta, obiad, chwila wytchnienia i wracam do moich chorych. Tych godzin spędzonych na Stadionie Narodowym jest wiele, jednak widzę wielką potrzebę tej posługi, wielkie pragnienie przyjęcia Chrystusa wśród chorych i cierpiących, ale także wśród personelu medycznego.

W jaki sposób pomaga Ojciec chorym? Czy jest to tylko posługa sakramentalna?

Przede wszystkim to posługa sakramentalna, bo niosąc im Chrystusa przynoszę im to, co dla nich najlepsze. Ale przecież pomagać i nieść dobro można na wiele sposobów. Słucham, rozmawiam, pytam o samopoczucie, modlę się z nimi, robię drobne zakupy dla pacjentów, razem się cieszymy, ale nie brakuje też łez. Nie jest łatwo przeżywać chorobę w samotności, z dala od bliskich osób. Czasami zdarza się tak, że mąż leży w jednym szpitalu, a żona w drugim. Na tyle, na ile mogę staram się towarzyszyć w cierpieniu, ale też w codziennych radościach. Doświadczam, że najprostsze gesty są najpiękniejsze – uścisk dłoni, spojrzenie w oczy, dziesiątka różańca, obrazek, książeczka do modlitwy – to daje wielką siłę nie tylko chorym, ale również mojej posłudze.

Czy mógłby Ojciec opisać jakąś sytuację, która szczególnie zapadła w serce?

Do dziś pamiętam jedno z pierwszych spotkań na Stadionie. Dopiero rozpoczynałem swoją posługę kapelana. Spotkałem wówczas obcokrajowca. Gdy zaczęliśmy rozmawiać po angielsku, dowiedziałem się, że jest dyplomatą. Opowiadał przez łzy jak bardzo czekał na kapłana, jak mu tego brakowało i modlił się w tej intencji. Bardzo mnie to na samym początku wzruszyło, bo przyznam, że były we mnie pewne lęki i obawy przed nową posługą. A tutaj na samym początku takie spotkanie! Ponownie doświadczyłem, jak Jezus może zaskakiwać, już na wstępie pokazał mi, że ludzie potrzebują kapelana, bardzo potrzebują Jego… Zrozumiałem, że choćby dla jednej osoby warto działać i dzielić się Miłością.

Czy można powiedzieć, że w obecnej sytuacji jest Ojciec dla tych ludzi namiastką rodzinności? Pacjenci przecież nie mają nikogo bliskiego, z kim mogliby na miejscu porozmawiać. Czy obecność kapłana pomaga w przeżywaniu cierpienia?

O to warto zapytać pacjentów. Jednak myślę, że tam, gdzie pojawia się Chrystus, gdzie dzielimy się dobrem, zawsze rodzi się bliskość. Oczywiście większości osób, którym teraz posługuję już pewnie nie spotkam. Oni powrócą do normalności, swoich rodzin czy pracy, ale na ten moment jesteśmy sobie bliscy i potrzebni. Ja niosę im Chrystusa, a oni pokazują mi sens mojego powołania, mojego kapłaństwa. Odpowiadając na Pani pytanie, nie powiedziałbym, że jest to moja nadzwyczajna zasługa. Kapelan to trochę za mało, ale przecież ja nie chodzę sam. W bursie przy moim sercu zawsze niosę Chrystusa. Wierzę, że to Jego dostrzegają jako pierwszego i tak samo ja, nie przysłaniam Jezusa swoją osobą. Oczywiście, w tej posłudze jestem Jego narzędziem, czasami nieudolnym, zmęczonym, zdenerwowanym, bardzo grzesznym. Jednak Chrystus uczy mnie jak kochać i nieść Jego miłość dalej.

Czyli trudności dotykają nie tylko chorych, ale także Ojca? Jak sobie Ojciec radzi z tym, co wymagające?

Czasami są trudniejsze dni, ale to zupełnie normalne. Każde odejście pacjenta jest trudne. Bo przecież widujesz go, rozmawiasz z nim, a później on zaczyna gasnąć, powoli odchodzi. To się czuje. Jednak jestem Bogu i personelowi wdzięczny, że zawsze, kiedy stan pacjenta się pogarsza, pracownicy medyczni dzwonią do mnie, abym mógł do niego przyjść z sakramentami. Pamiętam jeden z takich telefonów. Dostałem wezwanie, że pacjent umiera. Zebrałem się szybko, ale nie od razu byłem na miejscu, bo potrzeba chwili, aby dojechać, przebrać się w strój. Kiedy przyszedłem, zacząłem się modlić, udzieliłem sakramentu chorych i kończąc formułę namaszczenia zobaczyłem, że jego serce przestało bić. Dokładnie w momencie, w którym skończyłem i drzwi do nieba otworzył Jezus przez rozgrzeszenie i odpust, pacjent zmarł. W takich momentach ciężko powstrzymać łzy. Można powiedzieć, że ten pacjent czekał na Chrystusa, którego niosę do chorych. Mimo, że każda śmierć jest ciężka i do tego nie sposób przyzwyczaić się, to jednocześnie Jezus daje wiele sił, aby nieść tę posługę – uczy przeżywania trudności i cierpienia.

Siłę czerpię przede wszystkim z Eucharystii – ona mnie niesie jako kapłana. Z drugiej strony modlitwa, podczas której mogę złożyć Chrystusowi swoje radości, trudności czy wątpliwości. Bardzo wiele zawdzięczam otwartym wobec mojej posługi osobom z personelu medycznego – rozmawiamy dużo. Uczą mnie, dają siłę, uspokajają, wprowadzają w sprawy medyczne. Oczywiście nie brakuje też zwyczajnych rzeczy – spaceru, „dychy” na bieżni, siłowni czy dnia odpoczynku. Tak jak w każdej pracy, także w posłudze kapelana potrzeba chwili wytchnienia i zatrzymania się.

Poza posługą wśród pacjentów współpracuje Ojciec z medykami. Jak wygląda to na tym froncie? Jak został Ojciec przyjęty?

Oczywiście, jak każde środowisko, także środowisko medyków jest bardzo zróżnicowane i nie każdy jest przekonany do mojej posługi, ale to w jaki sposób zostałem przyjęty do szpitala i w jaki sposób tworzymy relacje i „walczymy o naszych pacjentów” przerosło moje wszelkie oczekiwania! Jesteśmy jednym zespołem, a ja jestem nimi zachwycony – jeżeli mogę użyć takiego sformułowania. W niektórych osobach, czy to pośród personelu medycznego, czy pacjentów, choć trzeba podkreślić, że są to jednostki, dostrzegam oczywiście złość, pewną niechęć czy obojętność na moją posługę. Wynika to przede wszystkim z ich doświadczeń z przeszłości, może wcześniej zostali poranieni, ktoś ich nie zrozumiał? Wielu przytłoczyły złe informacje dotyczące Kościoła, których przecież nie brakuje, nasze grzechy chociażby… W tym niektórzy zatracili się i teraz ciężko im dostrzec dobro. Co w takim przypadku można zrobić? Trzeba być świadectwem, nieść dobro, rozmawiać, czasami dostrzec, uśmiechnąć się czy spojrzeć w oczy. Uwielbiam patrzeć ludziom w oczy – szczególnie w szpitalu. Myślę, że niektórzy przekonali się do mojej posługi, bo zobaczyli co robię, w jaki sposób wykonuję swoją misję tutaj i jak to służy ludziom – to przede wszystkim ich przekonywało. Dzięki temu, że na własne oczy zobaczyli zaangażowanie Kościoła, właśnie w tej posłudze kapelana, to byli w stanie otworzyć się, porozmawiać szczerze, powiedzieć o swoich zranieniach, albo po prostu wypić ze mną kawę, uśmiechnąć się czy zjeść dobrego burgera. A wtedy, kiedy tworzy się relacja, to mocno wierzę, że sam Chrystus przychodzi do nich z pomocą, czy to poprzez rozmowę, wspólną modlitwę czy sakrament pojednania i pokuty.

Oczywiście po kilku miesiącach posługi już trochę się znamy i myślę, że czujemy się rewelacyjnie i bez większego skrępowania w swoim towarzystwie. Czy wierzący, czy nie wierzący – bardzo, ale to bardzo ich lubię i cenię! Dla mnie nie ma żadnego podziału i segregowania – jesteśmy jednością! Ja tak na to patrzę. Za nami już wspólne święta Bożego Narodzenia, kolędowanie, Tłusty Czwartek, Popielec, czas Wielkiego Postu, a teraz świętowanie Zmartwychwstania. Razem z personelem medycznym przeżywamy Msze Święte, widujemy się na tzw. strefie brudnej, spotykamy w kaplicy, jemy posiłki, więc dzielimy wspólny czas. Już teraz wiem i czuję, że ciężko będzie się rozstać, tak bardzo będzie mi ich brakować… Oni naprawdę są wyjątkowi i świetni! Widzisz człowieka walczącego o każdy oddech, o życie pacjentów. Naprawdę jestem pod wrażeniem i bardzo mi imponują swoją pracą i posługą. Poza tym dużo się od nich uczę.

Posługuje Ojciec także wśród ludzi, którzy nie chcą korzystać z posługi sakramentalnej. Czy brak Chrystusa przekłada się na codzienne życie? Na przeżywanie cierpienia?

W każdym człowieku jest tęsknota za Bogiem. Jedni już to dostrzegli, inni za czymś tęsknią i w ogóle nie mają w głowie, aby tę tęsknotę łączyć z brakiem Boga. Jednak Jego brak przekłada się na wiele deficytów w naszym życiu. Dostaję wiele pytań: „Jak przeżywać cierpienie?”, „Dlaczego moje relacje się kończą?”, „Dlaczego on mnie nie kocha?”, „Jak sobie radzić ze śmiercią najbliższych?”. Braki dostrzega się już u podstaw. Prawdą jest, że piękno i dobro pojawia się przede wszystkim tam, gdzie do naszego życia zapraszamy Chrystusa. Czy bez Niego da się cokolwiek budować? Pewnie tak, ale jaka to będzie budowla? Czy będzie trwała? Jak wyglądają nasze relacje, kiedy nie zapraszamy do nich Chrystusa, który ofiaruje miłosierdzie, przebaczenie, zrozumienie? Bardzo często wychodzimy z nich poranieni, z kolejnymi lękami, tracimy grunt pod nogami. Natomiast Jezus uczy nas przeżywania pięknych relacji, uczy przeżywać emocje – te przyjemne i nieprzyjemne, kochane i te niekochane. Bez wątpienia pomaga w przeżywaniu cierpienia. Oczywiście tego cierpienia nie będzie mniej, On go nie zabierze – ale daje perspektywę, daje siłę do udźwignięcia wielu trudności. Dlaczego jest łatwiej? Bo On niesie trudności razem z nami. Towarzyszy nam w cierpieniach i w tych pięknych momentach. Nikt nie zrozumie lepiej cierpienia i nie da nam tego zrozumienia niż Ten, który wycierpiał się za nas aż do śmierci. Pamiętajmy jednak, że tuż za cierpieniem, tuż za krzyżem jest Zmartwychwstanie. Na tym warto się skupić, nie tylko na samym cierpieniu.

Ostatnie pytanie do Ojca – jak być świadkiem Chrystusa w XXI wieku?

Przede wszystkim należy pamiętać, że wychodzimy do ludzi bardzo poranionych i pogubionych, sami również jesteśmy ludźmi grzesznymi i z wieloma deficytami. Z tej biedy może rodzić się agresja, złość, niezrozumienie. Jednak i z niej Jezus tworzy najpiękniejsze bogactwa. On buduje na zgliszczach, ruinach i popiele najpiękniejsze dzieła. Nie ma też jednej recepty na bycie Jego świadkiem. Do jednych dotrze doktor teologii w trakcie długiej dyskusji, natomiast dla innych mocnym świadectwem będzie pomoc w codziennych trudnościach. Trzeba korzystać z naszych naturalnych uzdolnień, talentów, bo Chrystus posyła nas do miejsc, w których żyjemy, uczymy się, pracujemy, podejmujemy inicjatywy. To właśnie w tych miejscach najtrudniej jest być świadkiem. Sam Jezus doświadczał przecież trudności w głoszeniu Królestwa Bożego wśród ludzi, pośród których się wychowywał i żył. Jednak musimy przede wszystkim świadczyć i zmieniać siebie, a potem dopiero nasze najbliższe otoczenie. Czy będziemy odrzuceni, wyśmiani? Bardzo często tak będzie, jednak nigdy nie jesteśmy i nie idziemy do ludzi sami.

Dostrzegamy, że żyjemy w zatrutym świecie, zatrutym przez grzech. A jednak ten świat żyje, a jednak ten świat trwa i Bóg go nie niszczy…  I znajdują się ludzie, którzy ratują życie innych, księża, którzy wyrywają dusze diabłu, proste i małe cuda świętych z sąsiedztwa… Nie zmienia to faktu, że świat jest zatruty, że wiele pojęć jest źle rozumianych, wartości przestają mieć znaczenie, a moralność odchodzi w niepamięć. Miłość została obdarta ze swojej intymności i delikatności. A jednak ten świat trwa… jednak jest o wiele więcej dobra na tym świecie niż zła… i my wszyscy możemy tym dobrem dzielić się i nieść je dalej.

Dziękuję Ojcu za rozmowę.

o. Maciej Ziębiec CSsR – redemptorysta, misjonarz ludowy. Pełnił posługę duszpasterską w parafii w Elblągu oraz w Toruniu (jako duszpasterz akademicki). W 2016 roku został ustanowiony przez papieża Franciszka Misjonarzem Miłosierdzia. Obecnie jest kapelanem Tymczasowego Szpitala na Stadionie Narodowym w Warszawie, a także studentem studiów podyplomowych w zakresie biblistyki.

 

Rozmawiała: Paulina Jeżakowska

Centrum Ochrony Praw Chrześcijan